Czytajmy dalej. Obietnica śmierci jest 29 tomem przygód detektyw Evy Dallas (fakt, że ktoś zdołał napisać tyle książek o czymkolwiek sprawia, że jeżą mi się włosy na podniebieniu), firmowanych pseudonimem J.D. Robb. Co to znaczy? Ano, mamy do czynienia z fuchą, chałturą skleconą wyłącznie celem zarobienia dodatkowej kaski, której, jak widać, nie starcza mimo tych 300 milionów sprzedanych książek. Po co to czytać, zgoła nie wiem, skoro półki księgarskie aż trzeszczą pod ciężarem przyzwoitej sensacji. Nora Roberts w wydaniu pseudoanonimowym nie zasługuje nawet na miano wyrobnika. Ci najczęściej tworzą wartkie, proste historyjki. Ta tutaj jest prosta, lecz i nudna jak flaki z olejem.
Co znajdziemy w środku? Dzielna i zamężna Eva ma nowe zadanie. Zamordowano policjantkę. Brutalnie zamordowano ją. Tę policjantkę. Ta policjantka (która została zamordowana) utrzymywała kiedyś intymne kontakty z synem pewnego mordercy milionera, obecnie szczęśliwie osadzonego. Następnie ze sobą zerwali. Czy morderca milioner może zabijać zza krat? I to brutalnie? A może to synek idzie w ślady ojcowskie? Jeśli naprawdę jesteście ciekawi, dopowiem, że dalej są kolejne trupy oraz niestandardowe zagrania fabularne w stylu „dawno zaginiony krewny wraca”. Całość okraszają rozważania bohaterów takie jak: nie wiem dlaczego Rod zdradził mnie dla pieniędzy. Nie czepiam się – zdanie to znalazłem uderzając palcem w losowo wybraną stronę.
Powieść zapisuje się jednak czymś wyjątkowym. Nie wiem, jak sprawy wyglądają w wypadku wcześniejszych przygód detektyw Evy, gdyż perspektywa przeczytania wcześniejszych 28 tomów napawa mnie zgrozą, ale akcja Obietnicy… rozgrywa się w bliskiej przyszłości. Mamy więc do czynienia z fantastyką, czego przegapić nie mogłem – jest to jednak fantastyka szczególnego rodzaju. Pani Roberts opisując realia jutra nawrzucała szereg gadżetów znanych każdemu wielbicielowi gatunku. Ten grzech popełniło wielu przed nią. Zdumiewa za to sposób ich doboru. Są tu obiegowe bajery w rodzaju sztucznych zwierząt (kłania się Czy androidy śnią o elektrycznych owcach Dicka), błyskają lasery, a potem zaczyna się jazda. Pojawiają się urządzenia, które nigdy nie mają szansy powstać, w rodzaju samochodu, który nie tylko lata, ale i startuje pionowo, oraz enigmatyczne ustrojstwa, zwane „komputerami kieszonkowymi”. Nie lepiej napisać „smartfon”, bo chyba chodzi o to? Gdyby powieść powstała w latach osiemdziesiątych, wszystko byłoby w porządku, niestety liczy roczek, jest więc jedyną znaną mi książką o przyszłości, która opisuje rzeczy, które mamy już teraz, lub których nigdy mieć nie będziemy.
Książki podobno służą do czytania – dla Obietnicy śmierci znajduję inne zastosowania. Na podparcie chwiejącej się szafy będzie jak znalazł.