„Kobieta z piątej dzielnicy”, Paweł Pawlikowski
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuReżyser kapitalnie operuje niedopowiedzeniami, bawi się z widzem, podrzuca mu różne tropy. Umie wzbudzić ciekawość, narzucić poczucie niepokoju. Towarzyszy temu daleki od pocztówkowego obraz Paryża. Pawlikowski kończy efektownie, ale przysłowiowy cios między oczy to to nie jest. Film sugestywny, do pewnego momentu wciągający, trafnie operujący atmosferą.
Pamiętacie jeszcze zamieszanie wokół Lata miłości? W 2004 roku wydawało się, że Pawlikowski stoi u progu wielkiej, międzynarodowej kariery. Miał być tzw. towarem eksportowym, następcą Polańskiego. Od początku realizował filmy w Anglii, towarzyszyła mu opinia młodego zdolnego. Wspomniane Lato zgarnęło całą pulę prestiżowych nagród (m.in. BAFTA). Wydawało się, że reżyser będzie kuł przysłowiowe żelazo. Ale Pawlikowski wybrał inną drogę: na jego nowy film przyszło nam czekać ponad siedem lat.
Ów film to adaptacja głośnej powieści Douglasa Kennedy’ego. Bohaterem jest amerykański pisarz i wykładowca uniwersytecki, Tom Ricks (Ethan Hawke). Poznajemy go, kiedy przyjeżdża do Paryża, by odnowić relację z dawno nie widzianą córką. Tylko czy rzeczywiście poznajemy? Wiadomo, że ma za sobą trudne chwile. Na czym one polegały, możemy się jedynie domyślać. Na pewno stracił pracę, rozpadło się jego małżeństwo. Na widok Toma była żona wzywa policję. Zrozpaczony pisarz włóczy się po Paryżu, wsiada do autobusu, zasypia, zostaje okradziony. Odtąd mieszkać będzie w obskurnym hotelu prowadzonym przez podejrzanych gospodarzy. By opłacić pokój, przyjmie równie podejrzane zlecenie. Tom nie wnika w szczegóły: chce odzyskać córkę i napisać drugą powieść. Jednocześnie poznaje dwie kobiety: młodziutką, polską barmankę Anię (Joanna Kulig) i dojrzałą, dekadencką femme fatale Margit (Kristin Scott Thomas). Z obiema połączą go romanse.
Pierwsza połowa filmu jest naprawdę mocna. Pawlikowski przyjmuje perspektywę, jaką pamiętamy choćby z Frantic, czy Bartona Finka. Podążamy za bohaterem umieszczonym w obcym mu środowisku. Niezrozumiałe realia potęgują nastrój wyobcowania, osaczenia, wreszcie paranoi. Do tego mnożą się tajemnice, które będą tu de facto najważniejsze. Reżyser kapitalnie operuje niedopowiedzeniami, bawi się z widzem, podrzuca mu różne tropy. Umie wzbudzić ciekawość, narzucić poczucie niepokoju. Towarzyszy temu daleki od pocztówkowego obraz Paryża. Wąskie uliczki, spelunki pełne imigrantów, wielkomiejski chłód: wszystko to kapitalnie dopełnia atmosferę Kobiety z piątej dzielnicy.
Niestety: narracje oparte na „świadomości, że czegoś nie wiemy” wymagają żelaznej dyscypliny. Zwykle burzy je jeden fałszywy ton. I w drugiej połowie Pawlikowski takie błędy popełnia. Pojawiają się symbolika, metafizyczne odniesienia: niekiedy trafnie wspierają całą konstrukcję, kiedy indziej są zwyczajnie pretensjonalne. Wątpliwości budzą romanse bohatera. Broni się jeszcze jako tako (zbyt otwarcie podana jako metafora drugiej szansy) niewinna Ania, ale Margit to nazbyt już stereotypowo nakreślona, demoniczna femme fatale. Wytarta klisza, której nie broni nawet niezwykły kunszt Kristin Scott Thomas.
Na deser mamy jeszcze gwałtowny zwrot akcji, tzw. fabularną przewrotkę. Coś co każe ponownie odczytać dotychczasowe zdarzenia. Zdradzić mi jej oczywiście nie wolno. Dość powiedzieć, że z jednej strony tłumaczy i usprawiedliwia wszystko, co wcześniej budziło wątpliwości. Zamyka całość, czyni ją logiczną. Z drugiej: działa nie dość mocno. I przychodzi zbyt późno. Bo tego typu zabiegi stosuje się, by uderzyć w widza, zszokować go, wywrzeć wrażenie, które pozostanie na długo. Pawlikowski kończy efektownie, ale przysłowiowy cios między oczy to to nie jest.
Dlatego trudno jednoznacznie ocenić Kobietę z piątej dzielnicy. Nie jest to film zły. Przeciwnie: jest sugestywny, do pewnego momentu wciągający, świadomie (i trafnie) operujący atmosferą. Gdyby był to np. debiut, zasługiwałby na pochwały. Ale siedmioletnie oczekiwania na następcę Lata miłości wytworzyły duże wymagania. Jak się okazuje zbyt duże. Bo czekaliśmy na film wybitny, a takim Kobieta z piątej dzielnicy z pewnością nie jest.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze