"Szarlotka z ogryzków", Iwona L. Konieczna, Paweł Tomczyk
ANNA GIDYŃSKA • dawno temu„Szarlotka z ogryzków” to lektura niełatwa formalnie. Nie składa się z rozdziałów, gdzie schludne dialogi przeplatane są poetyckim opisami. To książka składająca się z maili, jakie wymieniają między sobą Purkrapek i Modelka Modiego. Kogo? No właśnie. Modiglianiego. To jedno z tysiąca erudycyjnych nawiązań, jakie znajdują się w ich dialogu. Pisane czasem językiem potocznym, a czasem wyszukanym, ich maile to urocze, małe kompozycje.
Druga połówka. Kto z nas jej nie pragnie, nie poszukuje? Standardowe metody, jak swatanie przez znajomych, poznawanie ludzi w barach i biurach są już passe. Siedząc 10 godzin dziennie przed komputerem, trudno oprzeć się pokusie zarzucenia sieci w internecie. Pewnie, wymaga to opisania siebie w kilku słowach, na ogół także wstawienia zdjęcia – ale czy idąc na randkę aranżowaną przez koleżankę, zakładamy na twarz maskę? Nie sądzę. Internet ułatwia pierwszą selekcję – i jest świetnym medium dla ludzi zajętych lub nieśmiałych. Co prawda bohaterowie książki „Szarlotka z ogryzków” nie są ani zajęci, ani nieśmiali, ale to też nie dwójka nastolatków. Ona zbliża się do czterdziestki, ma kilkuletniego syna i jest w trakcie rozwodu, a on, czterdziestoparoletni ojciec dwóch córek, boryka się z odejściem żony. Założone profile na portalu randkowym umożliwiają im poznanie się, a codzienny kontakt mailowy jest sposobem na ucieczkę przed szarzyzną codziennego życia.
Tak się komunikuje jeden inteligentny człowiek z drugim. Bohaterowie, zapewne z racji wejścia w wiek średni, rozumieją już bowiem, że nie zewnętrzna powłoka czy zdumiewające bogactwo liczą się najbardziej. Ważne dla nich jest tak zwane „nadawanie na wspólnych falach”. Dlatego testują tę drugą stronę, cytując literaturę, nawiązując do malarstwa, do filmów, a wszystko to od niechcenia, w tonie lekkiej salonowej pogawędki. Dla samej przyjemności odczytywania skojarzeń warto czytać tę historię. Kto wie, może tak właśnie będzie wyglądać literatura w tym wieku? W formy znane od setek lat trudno ująć historie współczesne. Michał Witkowski, autor kontrowersyjnego i nowatorskiego „Lubiewa”, powiedział niedawno w wywiadzie, że jego marzeniem jest zaprzestanie tworzenia literatury, jaką znamy teraz. Chciałby, aby powstawała „plazma prozatorska”. Nie wiem, czy Witkowski określiłby „Szarlotkę z ogryzków” plazmą prozatorską, ale blok kilku tysięcy maili, splatający się w historię miłosną, to coś, czego do tej pory w literaturze nie było.
W którymś momencie para bohaterów postanawia się spotkać. Przypadają sobie do gustu jeszcze bardziej, ale wrodzona powściągliwość uniemożliwia im wyznanie uczuć wprost. Dlatego ponownie zaczynają swój intelektualny taniec godowy. Tym razem jednak ufają sobie bardziej. Dlatego szczerzej i mniej żartobliwie niż dotychczas opowiadają o swoich poprzednich związkach, o swoich słabościach, a także o nadziejach, jakie wiążą z rozkwitającym związkiem.
Jak to się kończy? Nie powiem. Jedno jest pewne – ich żartobliwe aluzje, że z uwagi na zawód wykonywany przez oboje, dobrym pomysłem byłoby wydać książkę, sprawdziły się w stu procentach. Książka powstała, trzymam ją w rękach. Autorzy książki są zarazem postaciami w niej opisanymi. Ktokolwiek wątpił, że przez internet można poznać prawdziwą miłość, znaleźć tę drugą połówkę jabłka – niech zamilknie. Oto dowód.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze