„Przysięga Gertrudy”, Ram Oren
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuFascynująca historia. Wrażenie robią zwłaszcza jej końcowe partie, poświęcone dolom i niedolom wyjazdu do Palestyny. Ujawnia się skomplikowany sposób, w jaki jednostkowe życie wplata się w wydarzenia historyczne. Całość nadaje się na film Spielberga, powiedzmy drugą część Listy Schindlera, zdecydowanie jaśniejszą w wymowie, bardziej kameralną, do tego prawdziwą.
To naprawdę zajmująca historia – równoległe, wojenne losy Gertrudy Babińskiej, Polki opiekującej się żydowskim chłopcem, oraz Karla Rinka, esesmana żonatego z Żydówką.
Rink był facetem uwikłanym w kompromis. Wstąpił do SS z braku lepszych propozycji i długo wierzył, że antysemicka retoryka nie doczeka się przełożenia na praktykę. Cóż, bardzo się pomylił. Nie ocalił swojej żony, za to zdołał wysłać córkę do Palestyny. Oddelegowany do pracy w getcie, konsekwentnie unikał wykonywania co bardziej krwawych obowiązków i w miarę możliwości pomagał Żydom. Ci po wojnie zachowali dla niego wdzięczność.
Przewrotny los złączył Rinka z Gertrudą Babilińską. Spotkali się tylko raz, ale to wystarczyło, aby zaciążył na jej życiu. Konkretnie – to życie uratował. Gertruda, dziewczyna z Polski, jeszcze przed wojną trafiła do bogatej rodziny żydowskiej, gdzie pracowała jako niania. Inwazja Niemiec na Polskę, wyjazd ojca małego Michała i nagła śmierć matki postawiły dziewczynę wobec konieczności opieki nad chłopcem. Przysięga Gertrudy jest opowieścią o tym, jak poradziła sobie z tym zadaniem. Cóż, to naprawdę fascynująca historia. Wrażenie robią zwłaszcza jej końcowe partie, poświęcone dolom i niedolom wyjazdu do Palestyny. Ten fragment historii jest nieco mniej znany. Interesująco wypada połączenie wątków, ujawnia się skomplikowany sposób, w jaki jednostkowe życie wplata się w wydarzenia historyczne. Całość doskonale nadaje się na przebojowy film takiego Spielberga, powiedzmy drugą część Listy Schindlera, zdecydowanie jaśniejszą w wymowie, bardziej kameralną, do tego prawdziwą – Michał żyje do dzisiaj. Gertruda ma piękny nagrobek w Tel-Awiwie.
W tym kontekście trudno zrozumieć, dlaczego Ram Oren, dysponujący fantastycznym materiałem i dostępem do świadków popełnił książkę tak nieudolną, nudną i irytującą. Momentami można odnieść wrażenie, że autor działa z jakąś złośliwą intencją i pragnie zohydzić czytelnikowi tę opowieść. Jego dialogi są kulawe, opisy mdłe, a próby wykonania psychologicznego skoku w serca i głowy bohaterów zdumiewają naiwnością. Unika jednych stereotypów, tylko po to, aby popaść w następne, posiada też irytujący zwyczaj wyjaśniania wszystkiego od Abrahama do teraz, jakby uważał, że nikt poza nim nie ma żadnego pojęcia o Holocauście i II wojnie światowej.
Niektóre pomyłki wprawiają w osłupienie. Weźmy taki fragment: Wrogość Litwinów do Polaków była ogólnie znana (…). Na niepodległej Litwie, wchodzącej w skład Rzeszy niemieckiej nie miało być miejsca ani dla jednych ani dla drugich [Polaków i Żydów — ŁO]. Ludzie kochani, to Litwa miała w końcu być częścią Rzeszy niemieckiej czy jednak niepodległym państwem? Trudno powiedzieć. Zapewne kwestia podległości i niepodległości krajów podbitych przez Hitlera jest tematem na dyskusję, ale pan Oren ma kłopot nawet z kalendarzem. Michał przetrwał pierwsze miesiące zimy, ale w grudniu złapał zapalenie płuc, czytamy. Odkąd pamiętam, grudzień jest pierwszym miesiącem zimy. Ale może coś się zmieniło? Te drobne, irytujące pomyłki odbierają wiarygodność całej książce. A szkoda.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze