"Mgła", Frank Darabont
DOROTA SMELA • dawno temuGratka dla wielbicieli tandetnych horrorów z lat 80. Film nie ma nic wspólnego z obrazem Carpentera. Jest stekiem bzdur z przaśnymi efektami wizualnymi, trzecioligową obsadą i dialogami pisanymi jakby z myślą o kabarecie. Kretynizm bohaterów, dadaistyczne dialogi, gumowe zwierzaki, pajęczyny z waty cukrowej i niesamowita ścieżka muzyczna. Dyskretny urok „Mgły” docenić mogą tylko osoby o specyficznym poczuciu humoru.
Za 20 lat Mgła będzie kultową pozycją, przy której młodzież będzie się zwijać ze śmiechu. Póki co, trudno uwierzyć, że podobne "dzieła" trafiają na duży ekran. Film nie ma nic wspólnego z obrazem Carpentera (1980 rok), ani jego niedawnym remake'iem (2005), które w porównaniu z tym filmem prezentują całkiem niezły poziom. Tu mamy gratkę dla wielbicieli tandetnych horrorów z lat 80.
Przede wszystkim nie należy się sugerować nazwiskami twórców — Stephena Kinga i Franka Darabonta. Tu nie mam mowy o powtórce sukcesu Skazanych na Shawshank i Zielonej Mili. Nie ma mowy nawet o przyzwoitym filmie. O ile jeszcze pierwowzór literacki to jedno z lepszych opowiadań Kinga, to najwyraźniej bardzo straciło w procesie adaptacji, stając się stekiem bzdur z przaśnymi efektami wizualnymi, trzecioligową obsadą i dialogami pisanymi jakby z myślą o kabarecie.
W dzień po gwałtownej burzy mieszkańcy sennego prowincjonalnego miasteczka gromadzą się w miejscowym supermarkecie, by zrobić zapasy na wypadek kolejnych katastrof ekologicznych. Nagle sklep zostaje otoczony gęstą, nieprzejrzystą mgłą. Jest środek dnia, więc z początku kilku niezrażonych sytuacją chojraków próbuje wyjść na zewnątrz. Kiedy na oczach innych młody pakowacz zostaje zmasakrowany przez wyłaniającą się znikąd parę wielkich macek ludzie zgodnie postanawiają zabarykadować drzwi i czekać na rozwój wydarzeń. A ten będzie iście bajkowy — szturm na supermarket przypuszczać będą różne stwory (od wielkich much po pterodaktyle i niekształtne bestie), które dostaną się do środka przez dziurę w szybie. Z początku mieszkańcy będą wygrywali z maszkarami, zwrócą się jednak przeciwko sobie. A to za sprawą miejscowej dewotki i schizofreniczki, która zasieje w tłumie biblijny strach przed karą za grzechy i da impuls do poszukiwania kozła ofiarnego. Sytuacja wewnątrz stanie się tak nieznośna, że kilkoro śmiałków postanowi podjąć próbę ucieczki przed mgłą…
Wielka szkoda, że nie mogę opowiedzieć ciągu dalszego. Mogę jednak przytoczyć reakcje widowni, które nie zawsze szły w parze z intencjami reżysera. Otóż w pierwszej połowie filmu salę kinową opuściło kilkanaście osób. Ci, którzy zostali, już do końca filmu śmiali się i klaskali w momentach, które miały w założeniu wystraszyć bądź wycisnąć łzy.
Kretynizm bohaterów i ich dadaistyczne dialogi (do historii kina przejdzie scena, w której główny bohater na głos kalkuluje, ile naboi będzie potrzebnych do zastrzelenia pięciu osób), gumowe zwierzaki, pajęczyny z waty cukrowej i niesamowita ścieżka muzyczna dały łącznie efekt tak zły, że aż frapujący (stąd gwiazdka). Gdyby dodać tu jakieś piosenki w glamowym stylu a la Rocky Horror Picture Show, mógłby być hit. A tak dyskretny urok Mgły docenić mogą tylko wytrawni poszukiwacze campowych perełek w popkulturze i osoby o specyficznym poczuciu humoru.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze