"Dar widzenia", Dean Koontz
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMamy więc małomiasteczkową scenerię (której opisaniu autor poświęca zaledwie parę akapitów), wyobcowanego bohatera, wreszcie pomysł ciekawy w swej prostocie – Odd Thomas ma bowiem zdolność widzenia zmarłych. To już druga jego przygoda. Wcześniej stanął na drodze szaleńca, który chciał urządzić masakrę w miasteczku (powieść „Odd Thomas”), teraz życie stawia na jego drodze innego wariata, tym razem płci żeńskiej.
Deana Koontza nieustannie porównuje się do Stephena Kinga (patrz czwarta strona okładki), tymczasem tych dwóch autorów łączy jedynie fakt uprawiania literatury popularnej, dzieli zaś wszystko inne. King w pewien sposób pozostaje pisarzem kameralnym, wybierającym scenerię prowincji i rozgrywającym nadnaturalne dramaty w czterech ścianach („Lśnienie”, „Ballada o celnym strzale”, „Worek kości”), Koontz natomiast kocha przestrzenie, pęd akcji i widowiskowość, pełno u niego potężnych tajnych organizacji, potężniejszych niż Bush junior i Senat razem wzięci. Pomysły Kinga są raczej prostej natury (wampir w amerykańskim miasteczku, człowiek zdolny odczytać przyszłość), Koontz zaś mnoży wątki i tropy, miesza konwencje i tapla się w nadmiarze. Analogicznie, pierwszy miłuje drobne obserwacje, drugi panoramy pełne strzelanin i ucieczek. Wreszcie – King to czarodziej słowa w typie ogniskowego gawędziarza, a Koontz jest przeciętnie zdolnym rzemieślnikiem, wypuszczającym astronomiczną liczbę bliźniaczo podobnych książek. Piszę to wszystko trochę na próżno, bo „Dar widzenia” zbliża się do fantastyki grozy zdefiniowanej przez autora „Miasteczka Salem”.
Dziewczyna ta, równie młoda i piękna co pokręcona i zła do szpiku kości, porywa przyjaciela Odda Thomasa. Czyni to w celu niecodziennym – chce, by Thomas pokazał jej duchy.Czego oczywiście uczynić nie może.
Koontz wspomniał kiedyś, że cykl przygód Odda Thomasa ma dla niego szczególną wartość, więc traktuje go jako coś wyjątkowego. Rzeczywiście, literacko „Dar widzenia” korzystnie odróżnia się od rozmaitych „Ścian strachu”, „Ostatnich drzwi przed niebem”, że o koszmarkach w rodzaju „Tik-taka” czy „Frankensteina” nie wspomnę. Zniknęła gdzieś bolesna nijakośc akapitów i piętrowe dialogi, ich miejsce zajmują gęste, soczyste zdania znamionujące talent, który nijak nie mógł ujawnić się wcześniej. Być może zmiana stylu ma podkreślić odmienność opowieści o Oddzie Thomasie od reszty twórczości, a może Koontz usiłuje po latach przekonać wszystkich, że jest pisarzem z prawdziwego zdarzenia. Jednak te błyskotliwe zdania, momentami prawdziwe perełki nie chcą ułożyć się w sensowny sznurek – nieustannie zrywają się z akapitów i zdają się istnieć same dla siebie.
Założenie o szczególności cyklu nie przekłada się ani na bohatera, ani na fabułę. Odd jest postacią z Koontzowego szablonu, słodkim samotnikiem, odsuniętym w cień na własne życzenie, życzliwym i ciepłym aż do znudzenia – tacy na starość karmią gołębie w parkach i urządzają pogadanki o rozpiciu młodzieży. Brak w nim zadry, złamania, słowem — tego, co czyni bohatera literackiego osobą ciekawą. Fabuła zaś szybko zmienia się w standardową bieganinę, bez większego sensu i emocji. Jak na dzieło wyjątkowe w ogromnym dorobku Koontza wyjątkowości tu jest wyjątkowo mało.
Z drugiej strony – przecież ktoś kupuje kolejne miliony książek Deana Koontza, więc pewno i „Dar widzenia” znajdzie w Polsce sporo wielbicieli. Jego metoda pisarska – mieszanina powieści sensacyjnej, thrillera ze szczyptą horroru – jest równie charakterystyczna, co nierozwojowa i po przeczytaniu kilkunastu książek tego autora nie sposób nie poczuć znużenia. Z „Daru widzenia” ucieszą się fani pisarza, a jeśli ktoś chcę zacząć przygodę z tym niezbyt błyskotliwym, ale sympatycznym facetem, może zacząć właśnie od tej książki.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze