„Pokaż kotku, co masz w środku”, Sławomir Kryński
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKryński demonstracyjnie lekceważy wszystko, co zwykle odróżnia film od sitcomu. Najważniejsze są skecze, ale nie łączą się one w wiarygodną całość. Jest tu odrobina brawury, przekory, całość bywa sympatycznie niepoprawna i wzorowana na anglosaskim umiłowaniu absurdu. Ale tego typu kino wymaga galerii charyzmatycznych postaci. A tych (z wyjątkiem Dziędziela) brakuje. Brakuje też logiki i konsekwencji.
Sławomir Kryński kolejny raz sięga po temat kłamstwa i niewierności w relacjach damsko-męskich. Seria niefortunnych zdarzeń wywraca do góry nogami życie dwóch mężczyzn: Andrzeja (znany z kabaretu Mumio Jacek Borusiński) i Zygmunta (Krzysztof Stelmaszyk). Leciwy ojciec Andrzeja (Marian Dziędziel) wpierw postanawia ożenić się z tajemniczą nieznajomą (Grażyna Szapołowska), chwilę później traci wszystkie oszczędności. Próbując odzyskać utracone pieniądze Andrzej porywa podejrzaną o ich kradzież dziewczynę (Katarzyna Cynke), po czym… zakochuje się w niej. Tymczasem Zygmunt musi zmierzyć się jednocześnie z natrętnym adoratorem (Jacek Braciak) swojej żony (Iwona Wszołkówna) i niezaplanowaną ciążą 18-letniej córki. Podobne problemy mieć tutaj będą m.in. zawsze „wypity” szef stacji benzynowej (Andrzej Grabowski), cyniczny ginekolog (Jan Frycz), wścibski ksiądz (Władysław Kowalski), cwany adwokat (Jan Frycz), chciwy leśniczy (Sławomir Orzechowski)…
W dodatku ich losy będą się nieustannie przeplatać. A więc mamy tu do czynienia z wielopiętrową intrygą, precyzyjną mozaiką, konstrukcją na wzór powieści szkatułkowej? Otóż nic bardziej mylnego. Kryński demonstracyjnie lekceważy wszystko, co zwykle odróżnia film od kabaretu czy sitcomu. Wzoruje się na tych ostatnich: najważniejsze są skecze, a że nie łączą się one w wiarygodną całość? Tym twórcy najwyraźniej się nie przejmują. By w pełni oddać panujący tu (i z czasem coraz bardziej nużący) chaos, przyznam się do drobnej niekompetencji. Tytuł sugeruje kontynuację głośnego To nie tak jak myślisz, kotku tego samego autora. A, że domniemanej „jedynki” nie widziałem, irytującą niespójność Pokaż kotku tłumaczyłem sobie wymogami sequela. Nie ma to wszystko sensu, początku, końca, intrygi, ale ostatecznie chodzi o to, żeby miliony sympatyków „jedynki” ponownie spotkały swoich ulubionych bohaterów. Dopiero później okazało się, że obu „kotków” tak naprawdę nic nie łączy, a zbieżność tytułów to jedynie (przyznaję: sprytny) zabieg marketingowy.
Uczciwość nakazuje oddać Kryńskiemu: jest tu odrobina brawury, przekory, całość bywa sympatycznie niepoprawna i wyraźnie wzorowana na anglosaskim umiłowaniu absurdu. Ale tego typu kino wymaga m.in. całej galerii charyzmatycznych postaci. A tych (może z wyjątkiem zbyt szybko uśmierconego Dziędziela) w Pokaż kotku brakuje. Brakuje też logiki i konsekwencji: nowy obraz Kryńskiego sprawia wrażenie bezładnej improwizacji, a wszystkie obecne tu (chwilami smaczne, kiedy indziej zwyczajnie prymitywne) prowokacje gubią się w serialowej rzeczywistości znanej z Rancza, i podobnych mu produkcji TVP. Bo z jednej strony mamy treści niegrzeczne, z drugiej np. wydekoltowane, ale drżące przed gniewem proboszcza maturzystki, które nie bardzo wiedzą, co znaczy słowo lesbijka. I w tym momencie zgrabna kpina przeradza się w tanią farsę.
Kryński wyraźnie nie potrafił zdecydować, czy ma to być kino z ambicjami, czy oparty na sprawdzonej recepturze komercyjny gniot. Co gorsza próbował lawirować, zadowolić jednocześnie i fanów kina, i multipleksowych pożeraczy popcornu. To mu się oczywiście nie udało, ale nie wykluczam, że Pokaż kotku będzie hitem. Raz, że jest to komedia, a nie komedia romantyczna, co automatycznie daje filmowi spore fory: nowy Kryński nie spełnia podstawowych wymogów, ale na tle koszmarków w rodzaju Tylko mnie kochaj, Nie kłam kochanie itd. prezentuje się przyzwoicie. A że do kin przyciągnie głównie zwolenników „romantycznego” nurtu, niewykluczone, że będzie się podobał.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze