„Kobieta w czerni”, James Watkins
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKostiumowy thriller psychologiczny. Ekranizacja bestsellerowej powieści Susan Hill, renesans typowo brytyjskiej, gotyckiej powieści grozy. Nastroju z pewnością nie brakuje, a całość na tle współczesnego horroru ma rzadko spotykaną dziś klasę i elegancję. Można zobaczyć Daniela Radcliffe’a w jego pierwszej, dorosłej roli.
Ekranizacja bestsellerowej powieści Susan Hill; renesans typowo brytyjskiej, gotyckiej powieści grozy; kolejna propozycja reaktywowanej po latach, kultowej wytwórni Hammer Films itd., ale nie oszukujmy się: tłumy będą walić na Kobietę w czerni głównie po to, by zobaczyć Harry’ego Pottera (a więc Daniela Radcliffe’a) w jego pierwszej, dorosłej roli. Zniecierpliwionym śpieszę wyjaśnić, że Radcliffe poradził sobie… przyzwoicie. Szału nie ma, ale nie ma też i kompromitacji. Radcliffe nie zachwyca, wybitnym aktorem z pewnością nie jest. Z drugiej strony udaje mu się przez 90. minut koncentrować na sobie uwagę widzów, a pojawiające się tu raz po raz (czy mogło być inaczej?) gesty a’la słynny czarodziej sugestywnej atmosfery Kobiety w czerni ostatecznie nie rozpraszają.
Anglia, początek XX w. W pobliżu opuszczonej posiadłości, zawsze po zachodzie słońca, pojawia się ubrana na czarno kobieca postać. Wkrótce potem umiera jedno z okolicznych dzieci. Sytuacja powtarza się z niepokojącą regularnością. Jednocześnie wśród przerażonych mieszkańców pojawia się przybysz z Londynu: pogrążony w głębokiej depresji po przedwczesnej śmierci żony, samotnie wychowujący czteroletniego synka prawnik, Arthur Kipps (Daniel Radcliffe). Kipps ma uporządkować sprawy niedawno zmarłej właścicielki tzw. Domu na Węgorzowych Moczarach. Tego samego, który upodobała sobie tajemnicza zjawa.
Watkins serwuje stereotypową w gruncie rzeczy opowieść o nawiedzonym domu, zemście zza grobu, niespokojnych duchach itd. W tym wypadku kluczowe okazuje się nie „co”, ale „jak”. Bo nie uświadczycie tu tandety a’la gore czy torture porn. Zgodnie z zapowiedzią Watkins sięga do korzeni, wskrzesza klasyczną, gotycką powieść grozy. Tak więc najważniejsza jest tu atmosfera i trzeba przyznać, że reżyser buduje ją z dużym wyczuciem stylu. Od samego początku zachwycają (chociaż też wnoszą stosowny niepokój) oszałamiające, chłodne krajobrazy. Osobne brawa należą się wszystkim, którzy stworzyli grający tu pierwsze skrzypce, nawiedzony dom. Sugestywne, dopracowane w najmniejszych szczegółach wnętrza, łamiące perspektywę lustra, demoniczne lalki, mechaniczne zabawki, równie mocne otoczenie posiadłości (choćby przydomowy cmentarz): wszystko to robi silne wrażenie. Do tego Watkins sprawnie posługuje się filmowym rzemiosłem, stosuje piękne, malarskie kadry, stawia na przygaszoną kolorystykę, umiejętnie wykorzystuje (będący tu osobnym „straszydłem”) dźwięk (skrzypiące podłogi, wyjący wiatr itd.). Nastroju tu z pewnością nie brakuje, a całość na tle współczesnego horroru (chociaż Kobieta w czerni to właściwie kostiumowy thriller psychologiczny) ma rzadko spotykaną dziś klasę i elegancję.
Co nie zmienia faktu, że zabrakło tu równie efektownego scenariusza. Kobieta jest boleśnie przewidywalna, już w połowie seansu (nawet dla umiarkowanie domyślnych) wszystko będzie najzupełniej jasne. Watkins znacznie gorzej niż z nakreśleniem (powtarzam: efektownego) sztafażu radzi sobie z utrzymaniem napięcia. Od połowy kolejne sceny coraz częściej robią wrażenie umyślnie przeciągniętych, spełniających jedynie rolę niezbędnego łącznika. Bardzo słabo wypadają wszyscy bohaterowie drugoplanowi (to właściwie nie żywi ludzie, a jedynie drogowskazy dla poszukującego odpowiedzi Radcliffe’a). Pozostaje jeszcze kwestia finału, którego oczywiście nie chcę zdradzać. Powiem tyle, że okazuje się on dla młodziutkiego gwiazdora nazbyt już ambitnym zadaniem aktorskim.
Ale i tak całość uwodzi staroświeckim wdziękiem i wspomnianym już nad wyraz sugestywnym nastrojem. Śmieszą mnie jedynie (oczywiście czysto promocyjne) porównania do Innych Amenabara, czy Jeźdźca bez głowy Burtona. Tak wysokiego poziomu Kobieta w czerni z pewnością nie reprezentuje. Ale ogląda się ją dobrze, a zdeklarowani fani gatunku prawdopodobnie będą wręcz zachwyceni.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze