"Czwarty lipca", James Patterson
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPolicjantka odsunięta od obowiązków służbowych wybiera się na prowincję, gdzie natrafia na ślady brutalnych morderstw. Miejscowy szef policji nie chce, żeby włączyła się do śledztwa, ale w końcu się włącza, a zagadka niezwykłych zabójstw ma wiele wspólnego z sekretami mieszkańców miasteczka i nierozwiązaną sprawą sprzed lat (a jakże). Mamy tu zbiór stereotypów.
Nazwiska niektórych autorów to właściwie znaki handlowe. Do czego nie przyłożysz, zamienia się w złoto. James Patterson jest chyba właśnie bardziej znakiem niż autorem, bo znając realia, większość roboty odwaliła za niego (po raz kolejny) współautorka Maxine Paetro. Zresztą, „Czwarty lipca” mogłyby napisać nawet krasnoludki. Nieważne. Ważne, że to po prostu słaba książka i bezduszna historia.
Niedawno pisałem o powieści „Lot bocianów” Jean-Christophe’a Grangé, zbudowanej w oparciu o podobną metodę: pisarz splata kilka dziwnych wątków, by popędzić z fabułą najszybciej, jak tylko można. Ale w przypadku tej akurat książki autora ratowało poczucie humoru, umiejętne wykorzystanie wątków przygodowych i pewne znamiona autentycznego talentu. Brak wątków przygodowych w thrillerze policyjnym można wybaczyć, niedostatki talentu i poczucia humoru – niekoniecznie.
Historia jest sztampowa do obłędu: policjantka zostaje zaatakowana przez dwójkę uzbrojonych i naćpanych nastolatków. Strzelając w samoobronie, chłopaka posyła na wózek, a dziewczynę na tamten świat. Pech chciał, że policjantka jest po paru drinkach, a ojciec zabitej dziewczyny występuje do sądu o odszkodowanie. Przywołany już przykład Grangé pokazuje, że odrobina wyobraźni potrafi tchnąć w nie nowe życie. Duet Patterson/Paetro idzie jednak po linii najmniejszego oporu.
Standardową fabułę wypełniają równie standardowe postacie. Główna bohaterka jest mieszaniną wysokich kompetencji, prawości, poczciwości, a jej największa wada to te parę drinków wypitych w piątkowe popołudnie (po służbie). Analogicznie, podstarzały aktor porno i as erotycznego biznesu jest odrażający w każdym calu, pozbawiony jednej nawet dobrej cechy i przykrojony na starego zbereźnika. Inne postacie zbudowane są zgodnie z tym schematem – jeśli ktoś gra po właściwej stronie, to ma najwyżej niegroźną skazę i odwrotnie. Duet pisarski próbuje rozbić ten model w końcówce, wyjaśniając przyczynę serii morderstw. Ale nawet tutaj wpada w przerysowanie. Obrazu nieszczęść dopełnia rozbicie powieści na astronomicznie wielką liczbę dwustronicowych rozdziałów, właściwie ułamków scen, rodem z Dana Browna.
Do tego dochodzi nieprawdopodobieństwo psychologiczne niektórych zachowań i konsekwentne unikanie czegokolwiek, co bezpośrednio nie służy pchaniu akcji do przodu. Sprawiedliwie należy stwierdzić, że „Czwarty lipca” jest momentami dość wciągającą lekturą, ale przecież od czołowego podobno autora wymaga się czegoś więcej niż poczytności. Poczytni i tylko poczytni są pisarze trzecioligowi, których książki w Stanach kupuje się za parę dolarów w supermarketach spożywczych. Tymczasem takie pozycje jak „Czwarty lipca” tworzy się w niespełna miesiąc, na zamówienie wydawcy i zapomina się o nich natychmiast po napisaniu ostatniego zdania.
Oczywiście jest mnóstwo gorszych powieści – może i 90 procent tego, co pojawia się na rynku, prezentuje niższy poziom od „Czwartego lipca”. Ale do Polski trafia cała masa niezłych powieści policyjnych i akurat tę można sobie spokojnie podarować.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze