„Adrenalina 2. Pod napięciem”, Mark Neveldine, Brian Taylor
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKontynuacja. W jedynce zawodowemu zabójcy (Jason Statham) podano truciznę, której działanie neutralizował jedynie wysoki poziom adrenaliny we krwi. Tropiący sprawców zabójca musiał być permanentnie nakręcony, by dożyć chwili, w której odnajdzie antidotum. W dwójce natężenie ekranowej destrukcji jest jeszcze większe. Tym razem nieprzytomnemu zabójcy chińscy gangsterzy wycinają serce, zastępując je sztucznym akumulatorem. Po wybudzeniu z narkozy usiłuje on odzyskać skradzione serce oraz zemścić się na wszystkich, którzy brali udział w jego zamianie. Kolaż nieustających "scen totalnej rozwałki".
Kontynuacja filmu, który nie gościł w polskich kinach. Gwoli wyjaśnienia: w jedynce zawodowemu zabójcy Chevowi Cheliosowi (Jason Statham) podano truciznę, której działanie neutralizował jedynie wysoki poziom adrenaliny we krwi. I taki był powód nieustających strzelanin, bijatyk, akrobacji itd.; tropiący sprawców całego zamieszania Chelios musiał być permanentnie nakręcony, by dożyć chwili, w której odnajdzie antidotum.
W Adrenalinie 2 natężenie ekranowej destrukcji jest jeszcze większe, ale jej uzasadnienie — dalece bardziej wątłe. Tym razem nieprzytomnemu Cheliosowi chińscy gangsterzy wycinają serce, zastępując je sztucznym akumulatorem (by w odpowiednim czasie móc pobrać pozostałe organy). Po wybudzeniu z narkozy Chev usiłuje odzyskać skradzione serce oraz zemścić się na wszystkich, którzy brali udział w jego zamianie. W tej intencji morduje i torturuje tuziny przeciwników, kasuje kolejne auta, rozwala budynki itd. W międzyczasie odzyskuje dziewczynę Eve (Amy Smart) i poddaje się coraz silniejszym porażeniom prądem. To jedyny sposób (co uświadamia mu znany z pierwszej części Doc Miles (Dwight Yoakam), by podładować szybko wyczerpujący swe zasoby akumulator…
Adrenalina 2 to swoiste kuriozum. Zaserwowany tutaj poziom absurdu, głupoty (a z czasem i nudy) woła o pomstę do nieba. Co ciekawe, efekt ten osiągnięto świadomie, z pełną premedytacją. Sukces jedynki uświadomił reżyserom, że na estetykę pozbawionego sensu teledysku o fabule żywcem wyjętej z gry komputerowej są nabywcy (i to liczni). Zachęceni tym przykładem Taylor i Neveldine poszli na całość. Adrenalinę przy odrobinie dobrej woli można było jeszcze nazwać filmem. Adrenalina 2 na takie miano nie zasługuje (i nawet nie próbuje zasługiwać). To kolaż nieustających (jak mówią sami twórcy) "scen totalnej rozwałki".
Na przykładzie Adrenaliny można prześledzić narodziny nowego podgatunku kina akcji. Kilka lat temu podobną ewolucję przeszły horrory, doprowadzając do powstania tzw. kina torture porn. Wyeliminowano akcję, bohaterom odebrano indywidualne cechy, pozostawiono jedynie tortury. Idąc tym śladem Taylor i Neveldine nawet nie próbują przekonać widza o prawdopodobieństwie ukazanych tutaj zdarzeń. Chodzi jedynie o wspomnianą już "totalną rozwałkę". Tyle że podane bez żadnego uzasadnienia (i bez chwili oddechu) sceny akcji bardzo szybko przestają robić jakiekolwiek wrażenie. A chwilę później zaczynają najzwyczajniej nudzić.
Oczywiście takie podejście znajdzie (a nawet już znalazło) swoich zwolenników. Pozostałych widzów twórcy próbują przyciągnąć sugestią, że mamy do czynienia z "wyśmienitym" pastiszem gatunku. I tak gęsto tu od nawiązań i cytatów. Kłania się kino kung-fu, slasher movies, wczesny John Woo, ogólnie wszelkiej maści kino klasy B. Taylor i Neveldine najwyraźniej chcieli, by nad ich wspólnym dziełem unosił się dyskretny duch kpin Tarantino i Rodrigueza. Tyle że nad Adrenaliną 2 nic się nie unosi. Nie od dziś wiadomo, że parodię trzeba konstruować pozornie na serio, inaczej wychodzi z tego sitcom. I tak jest w tym wypadku. Nie ma tu oczywiście śmiechów podanych z offu, ale jest czająca się na każdym kroku toporna i przyciężka sugestia, że tu właśnie ma być śmiesznie. Ale śmiesznie nie jest.
A jeżeli chwilami bywa, to głównie za sprawą muzyki, którą skomponował i wybrał Mike Patton. Niegdyś wokalista Faith No More, obecnie współpracownik m.in. Johna Zorna, wielbiciel muzycznych eksperymentów (nierzadko ekstremalnych). Patton, w przeciwieństwie do Taylora i Neveldine'a, doskonale rozumiał, że kpić trzeba subtelnie, symulując całkiem poważne podejście do tematu. I tak posługując się szaloną mieszaniną noisu, metalu, hip-hopu, surf rocka i karaibskich melodii, Patton wywrócił poszczególne sceny na drugą stronę, podarował im komizm, którego twórcy uwypuklić najzwyczajniej nie umieli. Albo nie chcieli.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze