„Jak ona to robi?”, Douglas McGrath
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuBoleśnie nieudana ekranizacja bestsellerowej powieści Allison Pearson. Możemy przyjrzeć się życiu nowoczesnej mamy, która realizuje się zawodowo, odnosi sukcesy w pracy, jednocześnie wychowuje dzieci, wspiera męża. Od pierwszych scen irytuje drętwym, ugrzecznionym stylem amerykańskiego kina familijnego. I tym samym zaprzepaszcza potencjał literackiego pierwowzoru.
Ekranizacja bestsellerowej powieści Allison Pearson. I powiedzmy to od razu: ekranizacja boleśnie wręcz nieudana. Bo temat wydawał się ciekawy: zamiast po raz tysięczny śledzić dylematy współczesnej, zamożnej, ale jakże samotnej singielki, możemy przyjrzeć się życiu nowoczesnej mamy. Takiej, która nadal realizuje się zawodowo, odnosi sukcesy w pracy, jednocześnie wychowuje dzieci, wspiera męża itd.
Taka właśnie jest Kate Reddy (Sarah Jessica Parker). Zamożna menadżer ds. funduszy inwestycyjnych, mama dwójki uroczych dzieciaków, żona sympatycznego architekta, Richarda (Greg Kinnear). Jak nietrudno się domyśleć, życie Kate to nieustający maraton. Zawsze zaganiana, spóźniona, zmęczona, niezłomnie trwa przy realizacji swoich planów.
Kiedy Richard dostaje pierwsze duże, samodzielne zlecenie, Kate planuje nieco zwolnić i przejąć jego część (dotąd po partnersku dzielonych na pół) obowiązków. Jak na ironię właśnie wtedy przydarza jej się okazja na zrobienie interesu życia: nowojorska centrala zachwyca się nowym pomysłem Kate. By go dopracować, zapracowana mama będzie musiała nieustannie krążyć pomiędzy rodzinnym Bostonem, a Nowym Jorkiem. Na Manhattanie towarzyszyć jej będzie szef szefów: przystojny wdowiec Jack Abelhammer (Pierce Brosnan).
I tak sfrustrowana nadmiarem obowiązków Kate uwikła się w romans? Nic z tych rzeczy. Jak ona to robi? od pierwszych scen irytuje drętwym, ugrzecznionym stylem amerykańskiego kina familijnego. I tym samym zaprzepaszcza potencjał literackiego pierwowzoru. Bo było tu miejsce na trafną satyrę społeczną. Na ukazanie absurdalnych oczekiwań, jakie świat nakłada dziś na aktywne zawodowo mamy. Ale nic z tych rzeczy. Kate to kukiełka ulepiona na wzór męskich oczekiwań. Zawsze uśmiechnięta, wierna, zadowolona i kompetentna. Nie zaklnie, nie trzaśnie drzwiami, nie pozwoli sobie na chwilę słabości. Świat wchodzi jej na głowę, ale tak właśnie ma być: wydaje się mówić McGrath. I uzupełnia to przekonanie szkicując pozostałe postacie: pozwalające sobie na demonstrowanie niezadowolenia pracujące mamy to w jego obiektywnie uciążliwe ciamajdy, kobiety porzucające karierę, by wychowywać dzieci, to z kolei niewyżyte frustratki itd. Na pochwałę zasługuje jedynie Kate: bezduszny cyborg, który nie oczekuje współczucia. Pracująca matka jakiej pragnęliby mężczyźni: mężowie, szefowie itd. Bo jak czuje się w tym kalejdoskopie zobowiązań sama Kate, to McGratha najwyraźniej nie interesuje. Grunt, żeby podołała.
I tak rodzi się absurd Jak ona to robi?. Do kogo skierowany jest ten film? W założeniu miał być głosem solidarności, ale zaręczam: pracujące mamy owa po hollywoodzku prymitywna propaganda sukcesu może jedynie wkurzyć. Obraz McGratha nie sprawdza się też jako komedia: humor jest ciężki, dosłowny, dostosowany raczej do oczekiwań nastolatków (które i tak nie wybiorą się na film o zapracowanej trzydziestokilkulatce). Dla przykładu: Kate przed ważnym spotkaniem biznesowym złapie przyniesione przez córkę z przedszkola wszy. I na oczach zamożnych kontrahentów drapać się będzie i czochrać niczym obłąkana. Takie właśnie atrakcje przygotowali dla nas twórcy Jak ona to robi?.
Przysłowiowym gwoździem do trumny jest kreacja Parker. Widać tu różnicę pomiędzy aktorem filmowym i serialowym. Ten pierwszy musi umieć się przeistaczać. A Parker? Przez półtorej godziny obserwujemy dziwny zabieg: doskonale znana nam Carrie Bradshaw gania po Manhattanie udając cokolwiek zaniedbaną mamę w utytłanej owsianką garsonce. Dla fanów Seksu w wielkim mieście może to być nawet zabawne. Ale przez kwadrans. Bo później poważne braki warsztatowe Parker już jedynie irytują. Podobnie jak i cały film McGratha: szablonowy, nieuczciwy i (najdelikatniej mówiąc) umiarkowanie zabawny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze