"Pan i władca: Na krańcu świata", reż. Peter Weir
MICHAŁ GRZYBOWSKI • dawno temu
Tym razem Peter Weir postanowił popłynąć pod prąd, morski zresztą, narażając się tym samym na wiele problemów. Raz — że wziął się za gatunek, który zawsze przynosił filmowcom pecha ("Wyspa Piratów" Renny'ego Harlina figuruje w księdze rekordów Guinnessa pod hasłem "największa porażka finansowa przemysłu filmowego") - dwa, iż stworzył film, którego nikt po nim nie oczekiwał. Australijski reżyser odłożył na bok trudne tematy i prawie cztery lata życia poświęcił na "kwintesencję niskiego stylu", za którą wielu uważa kino w założeniu czysto rozrywkowe. Ja takich uprzedzeń nigdy nie miałem, i dobrze, gdyż inaczej pewnie przegapiłbym najbardziej spektakularny obraz tego roku.
"Pan i władca: Na krańcu świata" to ekranizacja dziesiątej z kolei powieści Patricka O'Briana o przygodach dzielnego kapitana Aubraya. Miłośnicy serii zapewne już dawno złapali się za głowę — zdruzgotani nie tylko formą, ale i tłumaczeniem tytułu. Niestety nie mogę do końca rozwiać ich dalszych wątpliwości, adaptacja tak obszernej książki wymagała uproszczeń, zmieniono także wiele faktów. Na szczęście klimat oddano świetnie i to chyba najważniejsze.
Główna oś fabuły jest prosta, ale intrygująca. Mamy rok 1805, okres tryumfalnego pochodu Napoleona. Angielska fregata "Surprise" zostaje zaatakowana i poważnie uszkodzona przez lepiej uzbrojonego, francuskiego "Archeona". Kapitan "Niespodzianki", Jack Aubray, decyduje się na odwet, nawet jeżeli miałby w tym celu przepłynąć pół świata. Nie chodzi tu o żaden rodzaj zemsty — na miejscu francuskiego kapitana Aubray postąpiłby tak samo — ale o honorowy sprawdzian umiejętności. Uwaga Weira koncentruje się wyłącznie na stronie angielskiej, do czasu finałowej konfrontacji nie zobaczymy nikogo z wrogiej załogi. W krótkich ujęciach pokazuje życie statku, istnego drewnianego mikroświata, ze wszelkimi szczegółami. Jego wizja zadziwia realizmem (zwracał uwagę nawet na twarze statystów, w poszukiwaniu których trafił aż do Polski), nie przypomina romantycznej przygody; uderzenie armatniej kuli niesie za sobą roztrzaskane czaszki, a jedzenie nigdy nie jest wolne od robactwa.
W miejscu, w którym prawie dwustu mężczyzn płynie razem nierzadko kilka lat, i gdzie pech jest równie wielkim problemem jak złamany maszt, centralną postacią jest oczywiście kapitan. Russel Crowe kolejny raz gra rolę charyzmatycznego przywódcy i za każdym jest równie przekonujący, ściąga na siebie całą uwagę widza. Jack Aubray to idealny przywódca, sprawiedliwy, rozsądny, kochany przez załogę i co ciekawe, nie przypominający za bardzo słynnego Maximusa, czy też Hando z "Romper Stomper"; Crowe chyba skutecznie uniknął oskarżeń o autoplagiat. Inną ważną osobą jest pokładowy lekarz, przyrodnik z zamiłowania, jedyny przyjaciel Aubraya (z resztą załogi należy być na tyle blisko, żeby nie wybuchł bunt, ale nie ma mowy o koleżeństwie). Postać chłodnego intelektualisty kreuje Paul Bettany (nie tak łatwo go rozpoznać), trzeba przyznać, że wybiera role na miarę swojego talentu i poświęca się im całkowicie. Ten rok z pewnością należy do niego, obecność u von Triera i Weira mówi sama za siebie.
Wydawałoby się, że w dziedzinie efektów dźwiękowych w krótkim czasie pokazano nam już wszystko, co współczesne kino ma do zaoferowania. A jednak nie. "Pan i władca" w pełni wykorzystuje potencjał kilkudziesięciu głośników (warto zwrócić uwagę na techniczną specyfikację przy wyborze kina, o ile ktoś z Was oczywiście taki wybór ma), i uderza z piorunującym impetem ze wszystkich stron. Poraża nawet w scenach, gdzie z pozoru nic specjalnego się nie dzieję. Wszechobecne trzaski drewnianej fregaty, glosy z górnych pokładów: wszystko to pięknie ze sobą współgra.
Czy "Master & Commander" jest najbardziej komercyjnym filmem Weira? Nieistotne, udowodnił on, że prawdziwy artysta nie ugnie się pod żadnym wyzwaniem. No bo który z rzemieślników pozwoliłby sobie na prawie piętnastominutowe rozluźnienie po kulminacyjne scenie i zamienił patetyczne końcowe przemówienia na radosną partię muzykowania?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze