"Wojna światów", reż. Steven Spielberg
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuJeżeli warto obejrzeć ten film, to z powodu jego warstwy wizualnej. Pod względem spektakularnych, studyjnych efektów specjalnych to prawdziwy Spielberg. Dzieje się dużo, raz rozpędzona akcja nie zwalnia już do końca. Na uwagę zasługują zwłaszcza niesamowite sceny zbiorowe, przywodzące ma myśl zagładę World Trade Center. Większa część filmu to epickie polowanie na ludzi, sporadycznie przetykane wzruszającymi scenami, mającymi na celu wyciśnięcie z widzów łez, bądź innych płynów. (Niekiedy można dosłownie polać się ze śmiechu.)
Apokaliptyczne SF, przypominające tragiczną wersję pamiętnego filmu Marsjanie atakują. Na Bogu ducha winną ludzkość spada kosmiczna inwazja. Marsjańscy najeźdźcy są okrutni i zaawansowani technologicznie. Nie bardzo wiadomo, dlaczego polują na ludzi za pomocą pająkowatych machin — najwyraźniej sprawia im to przyjemność. Gdzieś w samym środku piekła miota się dzielny Tom Cruise ze swoim potomstwem. Aktor bardziej niż znany i absolutnie nietrafiony jako odtwórca roli tzw. przeciętnego faceta. Ale Tom i tak odbuduje rodzinne więzi i nauczy się, jak być dobrym, odpowiedzialnym tatusiem…
Cóż, tego typu katastroficzne superprodukcje z reguły okazują się prawdziwą katastrofą. Sztandarowym przykładem megagniota był Dzień Niepodległości, w którym wszystkie klasy amerykańskiego społeczeństwa bratały się na dymiących zgliszczach, a zwaśnieni Jankesi, Irakijczycy i Eskimosi pospołu gromili obrzydliwych obcych. Wojna światów ma jednak zupełnie inny nastrój, jest to cukierek nie do końca słodki. Z politycznej poprawności ostało się mało, więcej jest paniki, hekatomby, bezwzględnej walki i triumfu podstawowych instynktów. Już w filmie 28 dni później widać było, że katastroficzne SF ery terroryzmu ma zdecydowanie mroczne przesłanie.
Marsjanie są rzeczywiście nieludzcy i przerażający, zachowali też coś ze steam punkowego ducha klasycznej powieści H. G. Wellsa, na której oparto film. Są niczym piekielne maszyny parowe, porozumiewające się za pomocą upiornego wycia à la okrętowa syrena. Dzielni amerykańscy sołdaci okazują się wobec marsjańskiej technologii zupełnie bezradni.
Te bohaterskie zmagania trochę mnie śmieszyły. W realu to przeciwnicy Ameryki, np. pusztuńscy górale, Serbowie czy Irakijczycy w przestarzałych radzieckich czołgach, stawali do nierównej walki. Z niewidzialnymi bombowcami, inteligentnymi bombami, noktowizorami i zdalnie sterowanymi nabojami z komputerowym sterowaniem. Czyżby krajanie Busha mieli jakiś kompleks na punkcie swoich technicznych zabawek?
Na koniec dodam jeszcze, że premiera filmu miała moment wysoce niestosowny. W czasach, gdy szansa na stanie się ofiarą realnej katastrofy stale wzrasta, potrzeba dostarczania sobie dodatkowego napięcia, poczucia zagrożenia i strachu, jawi się jako nie byle jaka perwersja…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze