"W poniedziałek rano", reż. Otar Iosseliani
TASZQ • dawno temuFilm Iosselianiego, o niespiesznej i niemal pozbawionej dialogów narracji, nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co robić, gdy dopadnie nas nękająca monotonia życia, okrutny bezsens powtarzanego w nieskończoność schematu dnia oraz poczucie alienacji i emocjonalnej klęski. Reżser nie powie nam wprost, co zrobić w poniedziałek rano. Jego film przybliży nas jednak, niczym zagadkowa i bezcenna myśl mędrca, do rzeczywistości.
Życie Vincenta jest monotonne i rozpaczliwie nudne. Dni niczym się od siebie nie różnią, wlokąc się beznadziejnie jeden za drugim. Vincent wstaje o świcie do pracy, do której dojeżdża autobusem wraz z innymi robotnikami. W fabryce, przez kilka godzin, lutuje rury, spawa metalowe części i wbrew surowemu zakazowi pali papierosy. Z nikim nie rozmawia, nie ma przyjaciół. Po pracy wraca do domu, je obiad i idzie na poddasze malować. Robi to jednak bez entuzjazmu. W domu panuje cisza. I tu nikt z nikim nie rozmawia. Wszyscy są samotni. Żona Vincenta, jego matka, dzieci i on sam. Wydaje się, że życiowa rutyna zapanowała w tej rodzinie już na zawsze. Bezruch i milczenie są tu tak naturalne jak oddychanie. Tkwimy bezsilnie w bezpłodnym kieracie współczesności. Zdaje się, że nic się w tym domu już nie wydarzy, nic się nie zmieni. Ustalony raz na zawsze bieg dni nie pozostawia miejsca na jakikolwiek bunt. A jednak, w pewien poniedziałkowy ranek, Vincent zmienia ustalony z góry scenariusz. Zamiast przekroczyć, jak co rano, fabryczną (więzienną?) bramę, wyrusza w podróż. Podróż w poszukiwaniu szczęścia.
Otar Iosseliani, gruziński reżyser mieszkający od lat we Francji, porusza w swym najnowszym filmie temat bliski nam wszystkim, temat codzienności, nieznośnej rutyny życia, samotności i niemocy. Wyruszając w świat, porzuciwszy bez słowa rodzinę i pracę, Vincent odzyskuje, zdawałoby się, upragnioną swobodę i autonomię. Może robić, co chce, pójść gdzie chce, przyglądać się do woli, otaczającemu go światu, rozkoszować się niemal absolutną wolnością. Jednak podróż do Włoch, czas spędzony w niezwykłej i słynącej z urody Wenecji otwierają mu oczy na prawdę, która dotychczas była mu niedostępna. Poznani w czasie samotnej włóczęgi Wenecjanie mimowolnie odsłaniają mu tajemnicę szczęścia. Vincent odkrywa, że ich życie nie różni się właściwie niczym od jego egzystencji na francuskiej prowincji.
Wspaniały film, nagrodzony w 2002 roku w Berlinie Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię, urzeka prostotą, subtelnym, acz przenikliwym dowcipem i cichą, ledwie zauważalną ironią, piętnującą naszą naturalną skłonność do mitologizowania rzeczywistości. W poniedziałek rano zawdzięcza swój dyskretny urok harmonijnemu połączeniu scen realistycznych ze scenami surrealistycznymi, które promieniują groteskowym komizmem. Dzięki przenikliwości Iosselianiego mamy szansę zobaczyć prawdziwe oblicze świata, w którym absurd nie jest czymś obcym i złowrogim, lecz czymś, co uczy pokory wobec życia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze