"Piraci z Karaibów: Na krańcu świata", reż. Gore Verbinski
DOROTA SMELA • dawno temuZwieńczenie trylogii o tytułowych piratach. Ale czy to już na pewno definitywny koniec? Bardzo wątpliwe, bo w odróżnieniu od serii o Potterze, Tolkienowskiej sagi czy podobnych im baśni Piraci nie zostali przewidziani jako jedna obszerna historia w trzech częściach. To raczej typowo postmodernistyczne dzieło otwarte, do którego ciąg dalszy można dopisywać w nieskończoność, łamiąc co rusz zasady sztuki. Narracyjny freestyle pozwala w "trójce" popuścić wodze fantazji.
Zwieńczenie trylogii o tytułowych piratach. Ale czy to już na pewno definitywny koniec? Bardzo wątpliwe, bo w odróżnieniu od serii o Potterze, Tolkienowskiej sagi czy podobnych im baśni Piraci nie zostali przewidziani jako jedna obszerna historia w trzech częściach. To raczej typowo postmodernistyczne dzieło otwarte, do którego ciąg dalszy można dopisywać w nieskończoność, łamiąc co rusz zasady sztuki. Narracyjny freestyle pozwala w "trójce" popuścić wodze fantazji. Martwych można wskrzesić, duchy ponownie skazać na śmierć, bogów pozamieniać w ludzi i na odwrót, a zwykłymi piratami ciskać z jednej strony burty na drugą. W podobny sposób postępuje się tu także z widzem, który przez 165 minut, walcząc z mdłościami, czeka na finał tej podróży. I doczekać się nie może, bo producenci zawsze zostawiają otwartą furtkę. Dopóki można zarobić, trwać będzie morska tułaczka Jacka Sparrowa i jego zdradliwych kumpli.
Bo nie uda mi się tu ukryć faktu, ze Jack powróci z wnętrza Krakena, czyli tzw. Luku Daveya Jonesa. Pomogą mu w tym zarówno jego kompani, jak i oponenci. Jego obecność będzie bowiem wymagana podczas obrad trybunału braci, który rozstrzygnąć ma kwestię Kompanii Wschodnioindyjskiej. Akcja rozgrywa się tym razem wszędzie, od Azji Południowo-Wschodniej po mroźny biegun. Oprócz wspaniałych dekoracji i kostiumów wprowadzono także kilku nowych, skośnookich bohaterów. Jako że jest to część udająca końcową, zbiegną się tu również rozliczne wątki z poprzednich odcinków. William Turner, wybaczywszy ojcu, będzie próbował go uwolnić z Latającego Holendra. Swojego ojca spotka także Sparrow. Namiętności znów targną Willem i Elizabeth, której jednak na karku będą dyszeć inni potencjalni konkurenci. Piękną piratkę spotka poza tym szereg zaszczytów. Swoje sprawy sercowe w dosłownym i przenośnym rozumieniu rozwiąże także mątwowaty Davy Jones. Ponad wszystkim rozbrzmiewać będzie zgrzyt krzyżujących się ze sobą w pojedynkach szabli i huk dział.
To niewątpliwie najbardziej zagmatwana i "barokowa" część serii. Liczba zgromadzonych bohaterów tworzy przeludnienie typowe dla azjatyckich metropolii. Szarady i przetasowania w szeregach wrogów i przyjaciół przywodzą na myśl salonowe tańce, pełne obrotów i zmian partnerów. Liczba zdrad, podstępów, forteli i zwrotów akcji przyprawia o prawdziwy zawrót głowy. Do tego spiętrzenie scen batalistycznych, popisów szermierczych i orientalnych kreacji Keiry Knightley. Wszystko to śledzi się, owszem, z otwartą buzią, jednak bez angażowania emocji. Być może ma to także związek z łamaniem zasady decorum — komizm sąsiaduje tu bezpośrednio z brutalną przemocą. Film otwiera scena zbiorowej egzekucji piratów, a jego romantyczna kulminacja zbiega się z krwawą jatką.
Piraci to przykład filmowego patchworku. Można tu znaleźć wszystko — kawałki znanych baśni, mitów, legend, archetypy i klisze kulturowe. Jest mit o przewoźniku zmarłych, Latającym Holendrze, bogini mórz, legendarny morski stwór, dziewicze wyspy, zakopane skarby, czyli cały zestaw marynistyczny. Ale nie tylko — można tu odnaleźć europejskie fabuły o nieszczęśliwych kochankach (skrzyżowanie legendy o Tristanie i Izoldzie z Szekspirem), wstawki z psychoanalizy (negatywny wzorzec ojca), New Age'u (odkrywanie kobiecej boskości i przepowiednia rządów kobiet), buddyzmu (Luk Daveya Jonesa to jednocześnie obraz pułapki umysłu i stanu przejściowego bardo), a także alterglobalizmu — nieustraszeni korsarze to uciskany Trzeci Świat, który przeciwstawia się kapitalistom w pudrowanych perukach, najbardziej zdradliwym i godnym potępienia ze wszystkich postaci.
Do tego trzeba dołożyć rozmach inscenizacyjny: świetne zdjęcia, bajkowe lokalizacje w stylu Wyspy rozbitków, przywodzące na myśl światy z gier komputerowych, naturalistyczny wygląd spoconych i brudnych piratów i fantastyczna aparycja "rybowatych". Wszystko to robi wrażenie.
Ale nic poza tym. Bo owa żonglerka cytatami, misterna robota scenariuszowa i sprawność realizatorska mają więcej wspólnego z cyrkiem niż sztuką. Na pytanie zasadnicze — czy z owych kawałków powstaje nowa jakość — odpowiedzieć trzeba negatywnie. Bo to w dalszym ciągu tylko posklejane kawałki, które w odróżnieniu od poprzednich części cyklu nie tworzą żadnej nowej porywającej historii.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze