„Hardkor Disko”, Krzysztof Skonieczny
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temu„Hardkor” to piękne zdjęcia, błyskotliwy montaż, sugestywny dźwięk, świetnie dobrane (i mające znaczenie dla narracji) piosenki. Całość opowiedziana jest rytmicznie, obraz wciąga, buduje niezbędne napięcie, wywołuje niepokój. Kapitalnie grają też wszyscy aktorzy (charyzma Kowalczyka naprawdę hipnotyzuje).
Skonieczny zrewolucjonizował polskie teledyski. Odciął się od kopiowania zachodnich wzorców; postawił na pomysłowość, znajomość lokalnych realiów, campową grę konwencją. Najpierw był milionowy (idzie tu oczywiście o youtube’owe odsłony) sukces „Nie ma cwaniaka na Warszawiaka” Projektu Warszawiak, później produkcje dla m.in. Brodki, Nosowskiej, ostatnio (podbijające właśnie internet i związane z promocją „Hardkor Disko”) „Hajs” i „Chleb” Masłowskiej. Wszystkie znakomite, przewrotne, zabawne…
Ale na teledyskach Skonieczny poprzestawać nie zamierza. Jego „Harkor Disko” ma wywołać podobne zamieszanie w świecie polskiego kina. To produkcja całkowicie niezależna, zrealizowana bez udziału środków publicznych, za pieniądze „własne i pożyczone”, przy udziale pospolitego ruszenia (zrzeszonych pod hasłem „GłębokiOff”) przyjaciół i znajomych reżysera. Wszystko by zachować „nieograniczoną swobodę twórczą” i pominąć lata starań o fundusze. Lata, po których twórca (jak słusznie przekonuje Skonieczny) zwykle nie ma już siły i entuzjazmu koniecznych, by zrealizować film. I w tym sensie jest to bez wątpienia sukces: w „Hardkor Disko” nie czuć realizacyjnego kompromisu, film wygląda profesjonalnie. A artystycznie? Czy jest to cios na miarę teledysków Skoniecznego? I tu zaczyna się problem…
Fabuła jest szkicowa, pełna niedopowiedzeń, aluzji, symboli. Marcin (wsławiony rolą Magika w „Jesteś Bogiem”, bardzo dobry Kowalczyk) przyjeżdża z prowincji do dużego miasta. W plecaku wiezie nóż, w głowie chęć zemsty na zamożnym małżeństwie. Wpierw poznaje ich córkę, nastoletnią Olę (debiutująca Jaśmina Polak). Dziewczyna wciąga go w pełen narkotyków, alkoholu, i straceńczej zabawy „po świt” świat warszawskiej (chociaż Skonieczny odżegnuje się od konkretnej lokalizacji) alternatywy. Między bohaterami rodzi się uczucie, Marcina akceptują też nowocześni rodzice (Wosińska i Chabior) Oli. Więcej zdradzać nie wypada: dość powiedzieć, że sympatyczna idylla z tajemniczym „obcym” nie potrwa zbyt długo.
[Wrzuta]http://wentylbezpieczenstwa.wrzuta.pl/film/95mVGk2O4g4/mister_d._-_haj_hardkor_disko_promo_klip[/Wrzuta]
Technicznie Skonieczny zdaje „egzamin z debiutu” na piątkę. „Hardkor” to piękne zdjęcia, błyskotliwy montaż, sugestywny dźwięk, świetnie dobrane (i mające znaczenie dla narracji) piosenki. Całość opowiedziana jest rytmicznie, obraz wciąga, buduje niezbędne napięcie, wywołuje niepokój. Kapitalnie grają też wszyscy aktorzy (charyzma Kowalczyka naprawdę hipnotyzuje). Bez dwóch zdań: gdyby pobierający milionowe dotacje debiutujący polscy reżyserzy reprezentowali poziom Skoniecznego, dawno już nie mielibyśmy się czego wstydzić.
[Wrzuta]http://wolnapolska2.wrzuta.pl/film/8Y8LYrfG2OO/hardkor_disko_trailer[/Wrzuta]
Wspominana trudność zaczyna się na etapie „co twórca chciał nam powiedzieć”. Bo Skonieczny mierzy wysoko: slogan reklamowy filmu („Niesiemy dla was bombę”), buńczuczne zapowiedzi o rewolucyjnej sile filmu, deklaracja „próby sportretowania współczesnego młodego pokolenia”. Bałem się wszechobecnej pretensji, programowego brutalizmu, dosłowności przemieszanej z nachalną symboliką, owego „polskiego” „za bardzo”. Jest dokładnie odwrotnie. Skonieczny stawia na niedopowiedzenia, nie zdradza nam motywów bohatera, chce pokazywać, nie wyjaśniać. I dobrze. Tyle, że trudno powiedzieć, gdzie kończy się tu szlachetna oszczędność, a zaczyna uchylanie od odpowiedzialności. Czy nawet sprytne krycie merytorycznej pustki filmu. Reżyser jest bez wątpienia inteligentny, wyprzedza ewentualną krytykę erudycyjnie objaśniając dziennikarzom i widzom swoje intencje. Mamy więc antyczną tragedię z katharsis, wątki Szekspirowskie i starotestamentalne, odwołania do klasyki kina („Teoremat” Pasoliniego, „Funny Games” Haneke’ego)… wymieniać można by naprawdę długo. Na końcu zostaje konstrukcja typu „dajemy wam szereg uniwersalnych motywów, czytajcie je jak chcecie, przemielcie przez indywidualną wrażliwość, własne doświadczenia, stwórzcie sobie tę historię sami”. Metoda, która podejmowana przez największych, rodziła arcydzieła. Tyle, że Skonieczny geniuszem i wizjonerem kina póki co nie jest.
Pozostawienie przestrzeni dla widza to oczywiście duża (i nieczęsta w naszym kinie) zaleta. Ale tym razem służy jako zasłona dymna. Stąd ogląda się to dobrze, ale zapowiadanej rewolucyjnej siły doszukać się trudno. Współczesna przypowieść nie grzeszy dosłownością, ale nie uderza też zbyt mocno. A Skonieczny? Doskonale czuje kino, umie opowiadać… nie mam wątpliwości, że kiedy zdecyduje się na szczerą (czy po prostu kompletną) wypowiedź będzie w stanie ową „bombę” na nas zrzucić. Tym razem mu się to jeszcze nie udało.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze