"Piraci z Karaibów. Skrzynia Umarlaka", reż. Gore Verbinski
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temui>Skrzynia Umarlaka jest przeładowana atrakcjami. Podobny problem miał najnowszy King Kong. Zupełnie jakby reżyser wraz ze scenarzystą nie potrafili zrezygnować nawet z najsłabszych pomysłów, które zebrały im się podczas burzy mózgów, nawet dla dobra całości. Naprawdę dobre sceny, świetne zrealizowane, siłą rzeczy nikną w natłoku wrażeń. Efekt jest paradoksalny. Kiedyś człowiek oglądał nudny film i czekał na urozmaicenie, jakieś mordobicie lub scenę rozbieraną. Dziś znudzony wyczekuje, aż wreszcie przestaną skakać...
Przygodowy. Ekscentryczny pirat Jack Sparrow powraca, by spłacić kolejny dług. Tym razem wierzycielem Jacka jest demoniczny Davy Jones, szyper słynnego okrętu-widma, Latającego Holendra. W całą sprawę wplątani są Will Tuner i Elizabeth Swann, piraci mimo woli…
Poprzedni film z cyklu, Klątwa Czarnej Perły, był widowiskiem doskonałym. Dzięki wspaniałej realizacji, wartkiej akcji i niesamowitej kreacji Johnny’ego Deppa stał się megahitem i zarobił ponad miliard dolarów. I tak zmartwychwstał dawno pogrzebany, jak się wydawało, gatunek kina pirackiego. Druga część trzyma poziom, choć nie obyło się bez potknięć.
Klątwa Czarnej Perły nawiązywała do klasycznych filmów płaszcza, szpady i skrzyżowanych piszczeli. W udany sposób łączyła bitwy morskie, pościgi i pojedynki z bajkowym horrorem i czarną komedią. W Skrzyni Umarlaka mamy z grubsza to samo. Przeciwnikiem Sparrowa jest upiór rodem z marynarskiego folkloru. Sporo jest absurdalnego humoru i żartów językowych. Reżyser Gore Verbinski postawił na mocne akcenty; w filmie pojawiają się kanibale i mityczna bestia Kraken. Ogląda się to wyśmienicie, czegoś jednak zabrakło.
Johnny Depp kontynuuje popis aktorstwa, ale tym razem jego Jack Sparrow bardziej przypomina osobę nabzdryngoloną, ofiarę udaru słonecznego i środków zakazanych przez prawo niż niezrównoważonego rockmana, a zarazem czarującego i beztroskiego bon vivanta. Wciąż jest wielki, ale już nie tak zaskakujący. Postacie Willa Turnera i Elizabeth Swann mają teraz większe pole do popisu, zwłaszcza Bloom staje się mniej drewniany i naiwny. Zabawne są też rozterki Keiry Knightley, która staje przed odwiecznym życiowym dylematem: zjeść czy mieć ciastko?
Szwankuje akcja, zwłaszcza pod względem dramaturgii. Jeżeli kręci się film z przymrużeniem oka, to pociąga to za sobą pewne ograniczenia. Widz wie, że bohaterom włos z głowy nie spadnie i trudno mu śledzić z napięciem kilkunastominutowe pojedynki! W końcu zaczyna się ziewanie.
Skrzynia Umarlaka jest przeładowana atrakcjami. Podobny problem miał najnowszy King Kong. Zupełnie jakby reżyser wraz ze scenarzystą nie potrafili zrezygnować nawet z najsłabszych pomysłów, które zebrały im się podczas burzy mózgów, nawet dla dobra całości. Naprawdę dobre sceny, świetnie zrealizowane, siłą rzeczy nikną w natłoku wrażeń. Efekt jest paradoksalny. Kiedyś człowiek oglądał nudny film i czekał na urozmaicenie, jakieś mordobicie lub scenę rozbieraną. Dziś znudzony wyczekuje, aż wreszcie przestaną skakać…
Film kręcony był równolegle z częścią trzecią (premiera za rok). Stąd otwarte zakończenie i pewne mankamenty fabuły. Podobnie było z trylogią Matriksa. Po objawieniu, jakim była część pierwsza, nastąpiło odczuwalne zmęczenie materiału. Oby twórców Piratów z Karaibów nie spotkał los braci Wachowskich – rozmienienie fenomenu popkultury na drobne.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze