„Zmiłuj się”, Jean-Christophe Grange
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuIstnieją książki bzdurne, które wspaniale się czyta. Ta należy do tego grona. Akcja pędzi, nie ma czasu na zastanowienie, a lekturę kończymy w przekonaniu że drobno zadrukowana powieść zaledwie mignęła nam przed oczyma. Chwila refleksji pozwala zrzucić zły czar. Naziści, pedofile, muzycy, Pinochet, heroiniści i sadomasochiści, brakuje tylko kosmitów i Drugiego Przyjścia Pana Naszego. Autor stosuje przesadę tak konsekwentnie, że trudno odmówić mu makabrycznego poczucia humoru. Mimo swoich wad, jego powieść wciąga.
Istnieją książki bzdurne, które wspaniale się czyta. Zmiłuj się Jeana-Christophera Grange należy do tego zacnego grona.
Lionel Kasdan jest emerytowanym policjantem, zwalistym chłopem, który umie dać w mordę, rozwiązać sprawę nie do rozwiązania, a żadna kobieta mu się nie oprze. Cedric Volokine ma koło trzydziestki i zmaga się z uzależnieniem do heroiny. Wcześniej pracował w policji, w wydziale dziecięcym oraz, jakżeby inaczej, w narkotycznym. William Goetz to staruszek, opiekun chóru w ormiańskim kościele, oraz interesujący przypadek denata. Zginął wskutek przebicia bębenków usznych. Straszliwy ból zatrzymał mu pracę serca. Dwaj byli gliniarze, każdy z innego powodu, łączą swoje siły w prywatnym śledztwie.
Tajemnica goni tajemnicę, a trup ściele się gęsto. W makabryczny sposób giną ludzie powiązani z Goetzem. Każdy jest okaleczony, tak, że skojarzenia z krwawym rytuałem nasuwają się same. Obrazu dopełnia cytat z psalmu Dawida zdobiący ścianę z każdej ofiar. Tych samych słów użyto jako libretta do kompozycji Miserere Bacha, który to, genialny kawałek najwyraźniej skrywa odpowiedzi na narzucające się pytania. Sam Goetz okazuje się homoseksualistą oraz zwykłym draniem, torturującym ludzi w Chile Pinocheta. Wiele jednak wskazuje, że mordercą jest dziecko. W jaki sposób je skrzywdził? Trop biegnie jeszcze głębiej, w czasy II wojny światowej, kiedy zwariowany geniusz z SS usiłował wypracować metodę zabijania przy pomocy… głosu chłopców przed mutacją.
I tak się dzieje przez ponad pięćset stron. Akcja pędzi jak Kubica na spidzie, nie ma czasu na zastanowienie się, a lekturę kończymy w przekonaniu że ta gruba, drobno zadrukowana powieść zaledwie mignęła nam przed oczyma. Dopiero chwila refleksji pozwala zrzucić zły czar. Naziści, pedofile, muzycy, Pinochet, heroiniści i sadomasochiści, właściwie brakuje tylko kosmitów i Drugiego Przyjścia Pana Naszego. Autor stosuje przesadę i to tak konsekwentnie, że trudno odmówić mu makabrycznego poczucia humoru. Dwaj eks policjanci są tak pełni najróżniejszych tajemnic, że powinni ważyć po dwieście kilo każdy. Sam sposób uśmiercania kolejnych nieszczęśników jest tak groteskowy, że natychmiast znosi wszelką grozę. Jakby to miało wyglądać? Stoi sobie chłopiec, śpiewa, a ja padam trupem. Aż dziwne, że jakiś zbrodzień nie wpadł na pomysł wytłuczenia ludzkości: puścić taki głosik w radiu i zaraz będzie po nas wszystkich.
Ta sprawnie sklecona, błaha książeczka jest jednak czymś więcej niż idealną lekturą pociągową. Jak trup z szafy wypadają traumy, które Francuzi próbują wymazać z oficjalnego dyskursu: gigantyczna i zbrodnicza kolaboracja z hitlerowcami podczas II wojny światowej, późniejszy życzliwy stosunek do kolaborantów, potem masakra Algierczyków, wreszcie ten nieszczęsny Pinochet. Tylko Polańskiego brakło. Grzechy francuskie reprezentuje tutaj zamordowany organista, jego sekta gdzieś na pustkowiu powstała przecież za przyzwoleniem rządu, nade wszystko śpiewający chłopcy-mordercy, którzy utracili niewinność w całym tym zamieszaniu. Jean-Christophe Grange cieszy się u siebie statusem gwiazdy sprzedającej setki tysięcy książek, gdyby ktoś u nas wyskoczył z analogicznymi rewelacjami (sprawa Zaolzia, interwencja w Czechosłowacji i tak dalej) pisarza rozszarpałby pospołu krytyk z czytelnikiem. Grange żyje i ma się wspaniale. Zasłużył. Mimo wszelkich swoich wad, jego powieść wciąga i to tak, że nie ma zmiłuj.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze