"Kung Fu Panda ", John Stevenson, Mark Osborne
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuTakich walk, pościgów i akrobacji nie zobaczycie w żadnym tradycyjnym filmie. To cudowne, klasyczne kung fu. Jest relacja mistrz-uczeń, magiczna przepowiednia, zabójczy trening, buddyjska introspekcja, demoniczny przeciwnik i odwieczna prawda, że Dawid o czystym sercu może pokonać Goliata. Klasyczny schemat baśni, w której triumfuje dobro, a bohaterem może stać się każdy nieudacznik. Jest też zwariowane poczucie humoru i aluzyjność skierowana do dorosłych.
Powiem szczerze – jestem zdeklarowanym fanem tzw. nowych kreskówek. Zadziwia mnie witalność tego gatunku, jego, wydaje się, że niewyczerpany potencjał. Kiedy dziesięć lat temu na nasze ekrany trafiały produkcje takie jak Mrówka Z czy nieco wcześniej Toy Story, wydawało się, że mamy do czynienia z jednorazowymi demonstracjami możliwości, jakie niesie ze sobą animacja cyfrowa. Nikt nie podejrzewał jak ważnym elementem współczesnej panoramy kina rozrywkowego staną się kreskówki. Obecnie liderzy rynku – firmy Pixar i DreamWorks – wprowadzają do kin po kilkanaście tytułów rocznie, przy dubbingu pracują największe gwiazdy światowego kina, budżety nierzadko przewyższają te, które towarzyszą tradycyjnym, aktorskim fabułom. A publiczność wali drzwiami i oknami ustanawiając coraz to nowe rekordy w tzw. box office. Kiedy autorzy zgromadzeni w Pixar i DreamWorks utracą impet, kiedy zaczną się powtarzać? Wchodzący właśnie na nasze ekrany Kung Fu Panda udowadnia, że nieprędko.
Urocza, otyła i ospała panda o imieniu Po od zawsze marzy o kung fu. Wpatrzona w mistrza Shifu i wyszkoloną przez niego legendarną już piątkę wojowników (Tygrysicę, Małpę, Żurawia, Modliszkę i Żmiję) marzy, aby do nich dołączyć. Te marzenia sprowadzają na Po nieustające drwiny ze strony rówieśników, są także powodem narastającego konfliktu z ojcem, producentem makaronu, który widzi dla Po tylko jedną drogę – odziedziczyć rodzinny interes. Jednocześnie z więzienia ucieka Tai Lung – demoniczny biały lampart, zbuntowany uczeń Shifu, mający jeden cel – zagładę kierowanej przez Shifu społeczności. Całą sytuację przepowiedziała wyrocznia wieszcząc nadejście smoczego wojownika – jedynego, który będzie w stanie stanąć naprzeciw Tai Lunga. Wraz z przepowiednią powraca nadzieja, ale powraca ona na krótko. Do czasu kiedy Shifu w mistycznym transie wskazuje jedynego kandydata na smoczego wojownika. Jak nietrudno się domyśleć – jest nim Po.
Jak wiadomo zdrowy rynek tworzy konkurencja. W tym wypadku nieustający wyścig Pixara i DreamWorks. O ile dziesięć lat temu liderem wydawał się DreamWorks (przełomowa Mrówka Z) o tyle Pixar szybko przejął pałeczkę i od dawna najatrakcyjniejsze animacje wychodzą z jego stajni (Ratatuj, Iniemamocni, Potwory i spółka). DreamWorks po sukcesie Shreka pogrążył się w marazmie, oferując coraz słabsze tytuły (Film o pszczołach, Horton słyszy Ktosia i przede wszystkim naprawdę kiepski Wpuszczony w kanał). Kung Fu Panda przywraca dynamikę wyścigowi obu wytwórni, to najlepszy od wielu lat produkt DreamWorks.
Złożyło się na to wiele czynników. Przede wszystkim kapitalne założenie — kung fu to temat idealny dla animacji co najmniej z dwóch powodów. Domeną nowych kreskówek i przyczyną ich zdumiewających sukcesów jest redefinicja określenia „familijny”. To naprawdę kino dla widza w każdym wieku, już w Mrówce Z dzieciakom ofiarowano dynamikę zdarzeń, dorosłym – czytelny głównie dla nich humor. Ta wielopokoleniowość doskonale sprawdza się w Kung Fu Panda. Autorzy nie mizdrzą się tutaj do dorosłego odbiorcy, ale też i nie muszą tego robić. Bądźmy szczerzy – całe pokolenie obecnych trzydziesto – i czterdziestolatków to pokolenie „dzieci VHS-u”, a więc utajeni fani kina akcji klasy B i – a jakże – kina kung fu właśnie. Kto w dzieciństwie nie oglądał Klasztoru Shaolin, czy Karateków z kanionu Żółtej Rzeki? Wykorzystał to już Quentin Tarantino kręcąc Kill Billa, rozumieli to twórcy obrazów takich jak Hero czy Przyczajony tygrys, ukryty smok. Kung Fu Panda atakuje innego niż Tarantino odbiorcę, ale bazuje na dokładnie tych samych sentymentach. I tak Kung Fu Panda to cudownie i do bólu klasyczne kung fu – rzecz dzieje się w średniowiecznych Chinach i wykorzystuje wszystkie gatunkowe klisze – relację mistrz-uczeń, magiczną przepowiednię, zabójczy trening, buddyjską introspekcję, demonicznego przeciwnika, odwieczną prawdę, że Dawid o czystym sercu może pokonać nagannego moralnie Goliata. A także klasyczny schemat baśni, w której triumfuje dobro, a bohaterem może stać się każdy nieudacznik, o ile uwierzy w siebie i – jak to w kung fu – nawiąże kontakt ze swoim wnętrzem.
Jest i drugi powód dla którego synteza animacji i kina walki była tylko kwestią czasu. A jest nim wymóg widowiskowości. Takich walk, pościgów i akrobacji jak w Kung Fu Panda nie zobaczycie w żadnym tradycyjnym, aktorskim filmie. Z oczywistej przyczyny. W animacji jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia twórcy. Wierzcie mi – ten film to kalejdoskop, od którego zakręci Wam się w głowach.
Trzeba twórcom Kung Fu Panda oddać co im się należy – nie poprzestali na wygrywaniu zalet samego zamysłu (a były one praktycznie nieskończone – wyobraźcie sobie pojedynek modliszki i lamparta, walkę żółwia z tygrysem – to komiczny samograj). Ale – na szczęście – mamy tu także całą resztę zabiegów, bez których nie może powstać dziś dobra animacja – a więc galerię niezwykle charyzmatycznych i wyrazistych postaci, zwariowane poczucie humoru, aluzyjność skierowaną do dorosłych i wściekłą dynamikę zdarzeń.
To kolejny już wakacyjny sezon w którym animacje są perełką pośród zalewu bezsensownych hollywoodzkich superprodukcji i coraz bardziej idiotycznych komedii romantycznych. Kung Fu Panda tylko potwierdza tę prawidłowość. Gorąco polecam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze