"Sex w Brnie", reż. Vladimir Moravek
DOROTA SMELA • dawno temuSex w Brnie jest udanym stylistycznie i tematycznie nawiązaniem do czeskiej Nowej Fali. Czarno-biała taśma, purnonsensowy humor sytuacyjny, scenki rodzajowe z nierozgarniętymi bohaterami na pierwszym planie i wreszcie weryzm, pozwalający zapomnieć, że wszystko jest czyjąś kreacją, a nie prawdziwym życiem. Oprócz pojedynczych scen, w których pojawiają się nowoczesne rekwizyty w postaci telefonów komórkowych i innych wynalazków pozwalające dosyć precyzyjnie określić czas akcji, narracja toczy się w świecie na tyle siermiężnym, że łatwo ulec sugestii, że oglądamy komunistyczną Czechosłowację.
Na pierwszy rzut oka Sex w Brnie robi wrażenie obrazu nakręconego w latach 60. Wtedy w Czechosłowacji powstawały komedie z nurtu, do którego film Moravka ma wyraźne pretensje - Czarny Piotruś, Miłość blondynki czy Pali się, moja panno Milosa Formana (u nas naśladowane przez Wniebowziętych i Dziewczyny do wzięcia braci Kondratiuków). I właśnie wielbiciele owych dzieł na Seksie bawić się będą najlepiej.
Zwłaszcza że seks w tytule nie jest w tym wypadku chwytem marketingowym: faktycznie tematem jest życie seksualne mieszkańców Brna. Mamy tu tak modnego w dzisiejszej kinematografii bohatera zbiorowego – kilkanaście postaci, mieszańców jednej kamienicy, którzy podczas zaledwie doby będą musieli przewartościować swoje podejście do erotyzmu. Akcja (według hollywoodzkich standardów antyakcja) koncentruje się na motywie inicjacji młodej Olgi. Ta niezbyt ładna dziewczyna w pełnym dwuznaczności liście zaprasza do siebie poznanego na wakacyjnym obozie sportowym Standę — chłopaka uroczego, choć niezbyt bystrego. Nie ma wątpliwości, że kawaler znużony daleką podróżą skorzysta z noclegu, i to w jednym łożu z Olgą. Obserwujemy przygotowania po obu stronach barykady. Dziewica i prawiczek – obydwoje są zieloni i mają tremę, ale i grono zaufanych doradców, specjalistów od Kamasutry. Olgę instruują sąsiadki, tłumacząc dokładnie, co i kiedy wyszeptać do ucha oblubieńcowi. Standa polega na starszym bracie, z pozoru playboyu, który jednak ogranicza się do pokazówki ze stosowania antykoncepcji, posługując się w tym celu solidnym kawałkiem bułki.
Jak łatwo się domyślić, sprawy nie potoczą się gładko: zamiast beztroskiego baraszkowania dziewiczy kochankowie będą musieli zmierzyć się z całą masą perypetii. Problemy pościelowe nie ominą też pozostałych postaci — starzejącego się aktora serialowego, który w rocznicę własnego ślubu poznaję znerwicowaną panią psycholog, dwóch erotomanów gawędziarzy, niewyżytej czterdziestki i właściciela niesfornego pitbulla, który odkryje w sobie masochistę.
Sex w Brnie jest udanym stylistycznie i tematycznie nawiązaniem do czeskiej Nowej Fali. Czarno-biała taśma, purnonsensowy humor sytuacyjny, scenki rodzajowe z nierozgarniętymi bohaterami na pierwszym planie i wreszcie weryzm, pozwalający zapomnieć, że wszystko jest czyjąś kreacją, a nie prawdziwym życiem. Oprócz pojedynczych scen, w których pojawiają się nowoczesne rekwizyty w postaci telefonów komórkowych i innych wynalazków pozwalające dosyć precyzyjnie określić czas akcji, narracja toczy się w świecie na tyle siermiężnym, że łatwo ulec sugestii, że oglądamy komunistyczną Czechosłowację. To zapewne nie przypadek, że w pubie, gdzie rozgrywa się lwia część intrygi fabularnej, stoły przykryte są kraciastą ceratą, że studio telewizyjne jest zgrzebne jak nasz peerelowski "Teleranek", a Olga nosi kreacje, które z powodzeniem mógłby prezentować Wojciech Mann w "Za chwilę dalszy ciąg programu". Te elementy wskazują na pokrewieństwo z filmami Formana czy Chytilovej, które — choć tworzone w czasach niechlubnych — z socrealistycznym etosem nie miały nic wspólnego.
Opowiedziane tu historie składają się na społeczną panoramę ludzkich zachowań w dziedzinie seksu: przerażenie i zarazem fascynacja pierwszym razem, lęk przed tym, że to może już być ostatni raz, odkrywanie przed partnerem wstydliwych preferencji, przełamywanie zakłamania na temat własnej potencji czy raczej — impotencji. I nie ma większego znaczenia, że to wszystko już było. O seksie można rozprawiać w nieskończoność. Wystarczy zmysł obserwacji i talent opowiadacza (czego Moravkowi nie brakuje), żeby zmontować zgrabną satyrę, z której każdy zapewne wyciągnie własne wnioski. A może czegoś się nawet nauczy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze