„Diagnoza”, Elżbieta Jeziorowska-Wróbel
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuOstatnio zupełnie zapomniano o twórcach lokalnych. Elżbieta Jeziorowska-Wróbel do takich się zalicza. Autorka rezygnuje z prób tworzenia fabuły, jej tekst to właściwie pocztówki, na których uchwycono ludzi. Diagnoza to zbiór krótkich form prozatorskich, powstałych od końcówki lat sześćdziesiątych do teraz.
Ostatnio zupełnie zapomniano o twórcach lokalnych – może dlatego, że książek jest więcej niż kiedykolwiek, a może lęki alterglobalistów są słuszne i rynek książki sprofilował się pod kątem promocji wielkich dystrybutorów. Twórca lokalny to taki, który zdobył literackie doświadczenie, nie ma jednak pretensji do sukcesu czy wybitności. Pisze, po lubi. Ma odczyty w lokalnym domu kultury i zapewne stanowi podporę lokalnego kółka poetyckiego. Elżbieta Jeziorowska-Wróbel wygląda właśnie na kogoś takiego. Diagnoza to zbiór krótkich form prozatorskich, powstałych – jeśli wierzyć datom zamieszczonym w książce – od końcówki lat sześćdziesiątych do teraz.
Fakt, że ktoś, kto nie jest autorem fantastyki, jeszcze pisze opowiadania, budzi niekłamaną radość. Ta zacna forma literacka znajduje się w odwrocie, wydawać nie ma komu. Tę lekcję odrobiliśmy u Amerykanów. Diagnoza ukazała się nakładem niewielkiego wydawnictwa, forma edytorska narzuca skojarzenia z tomikiem poetyckim, czyli czymś już kompletnie nieatrakcyjnym. Niemniej, żal by było, gdyby ta książka przepadła.
Jeziorowska-Wróbel rezygnuje z prób tworzenia fabuły, jej tekst to właściwie pocztówki, na których uchwycono ludzi. Znamienne, że są to przeważnie pocztówki z przeszłości. Kłania się Polska Ludowa, dostajemy wiejskie impresje. Dzieci są jeszcze pokorne, z mniejszą lub większą chęcią poddają się domowym obowiązkom, nagroda zaś jest, z perspektywy naszych czasów, niewyszukana: seans przed telewizorem, u sąsiada, który wszedł w posiadanie odbiornika. Obserwujemy drobne kolejkowe dramaty, a że Jeziorowska-Wróbel ma ucho do dialogów, poranne oczekiwanie na mięso wydaje się żywe i zabawne – oczekujący raczej nie sądzili podobnie. Gdzie indziej matka i syn toczą spór, czym obsiać swoje marne poletko. I tak dalej.
Obrazki obyczajowe ulegają wzbogaceniu na dwa sposoby. Pierwszym jest humor sytuacyjny, nadający nowego znaczenia sytuacjom raczej przykrym. Na przykład, do babci przychodzi wredny wnuczek z jasną intencją: najeść się i jeszcze drapnąć rentę. Sprytna babuleńka dosypuje mu do posiłku środka przeczyszczającego i zamyka za nim drzwi – wyobraźmy sobie teraz osiedle bez drzewka, czy budki, żeby zrozumieć skalę dramatu tego drania. Z drugiej strony, pojawiają się ciągoty w stronę magicznego realizmu. Przejdzie sobie duch. Koty sprzymierzą się ze swoim dobroczyńcą przeciw bandzie agresywnych wyrostków.
Podoba mi się przedstawienie ludzi starszych a nawet staruszków – tych literatura przywykła traktować niepoważnie. Są sympatyczni albo źli, nakarmią gołębia lub laską pogonią. Jeziorowska-Wróbel umie stworzyć figurę zimnej, dewocyjnej egoistki (Pobożna Heliocyda), lecz interesuje ją co innego. Starszy człowiek różni się od młodszych, najczęściej zmniejszoną dynamiką. I tylko tym. Jest zaradny, umie dopiec (historia babci i wrednego wnuczka), zadbać o swoje, a i o innych się zatroszczyć. Nie zgadza się więc na „ustaruszkowienie”, na wepchnięcie w rolę kogoś mniej znacznego i zależnego od innych.
I tylko jednego nie umiem wybaczyć. Autorka dobrze rozumie rolę pisarza, trzymając najczęściej dystans względem swoich bohaterów, czasem jednak odpuszcza i załamuje ręce nad ludzkim nieszczęściem. Wychodzą z tego łzawe banały w stylu wczesnej Konopnickiej, dowiaduję się, że to niedobrze, kiedy matka pije, a i w Domu Dziecka nie jest za fajnie. Szkoda, bo Diagnozę można czytać na kilka sposobów: jako jazdę przez Polskę, jej zmienność i niezmienność przez ostatnie czterdzieści lat, jako prezentację charakterów ludzkich, wreszcie, jako manifest starszego pokolenia, które nie zgadza się na marginalizację. Na moralitet nie ma zgody i cześć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze