„Wśród mangowych drzew. Wspomnienia z dzieciństwa w Indiach”, Madhur Jaffrey
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążka o smakach i zapachach. Opowiada o przenikaniu się zwyczajnego życia i machiny dziejowej. Barwne opowieści, ujęte w sztywny, by nie rzec drętwy język, tracą sporo na uroku. Plusem są dołączone przepisy.
O wielkiej historii można mówić na wiele sposobów. Najczęściej, przyznajemy głos politykom, dziennikarzom, korespondentom wojennym oraz żołnierzom, od trepa do generała. Mam tu na myśli ludzi, którzy historię współtworzą i próbują nam o tym opowiedzieć. Są też świadkowie dziejów, ludzie zaplątani w historyczność na wiele rozmaitych sposobów: znaleźli się w szczególnym miejscu i czasie, przeżyli i dają świadectwo.
Relacja Madhur Jaffrey (znanej wielbicielom kuchni indyjskiej z serii książek kucharskich, ponoć znakomitych) jest jeszcze innego rodzaju. Właściwie, mam problem z jej określeniem. Madhur przychodzi na świat w bogatej rodzinie hinduskiej i po prostu sobie żyje. Zajmuje się obserwowaniem swojej niezwykłej i bardzo licznej rodziny, grzebie we wspomnieniach przodków uczestniczy w normalnych zabawach dziecięcych, rozrabia, kształci się i zakochuje, cieszy się puchnącym biustem a nade wszystko je, gdyż Wśród mangowych drzew jest książką o smakach i zapachach.
Tu składanie sari jest skomplikowanym i pracochłonnym rytuałem. Ojciec pomalutku je jajka, odkrawając widelcem białka aż zostaje samo żółtko, trzęsące się jak galareta, a zachwycona dzieciarnia przygląda się temu porannemu rytuałowi. Uliczni handlarze zachwalają swoją lemoniadę, do której obowiązkowo należy spałaszować kilka orzeszków. Komca-wala, sprzedawca z koszem na silnej głowie i bambusowym stołkiem na ramieniu, rozkłada pierożki z grochem na suszonych liściach. Mango już czeka w lodowatej wodzie.
A w tle dokonuje się prawdziwie wielka historia, konsekwentnie przeobrażając życie Madhur Jaffrey i jej rodziny. W Indiach urzędują Brytyjczycy. Wybucha II wojna światowa, pojawia się pacyfistyczny Ghandi (a także Subhas Bose, hinduski zwolennik sojuszu z państwami osi, o którym autorka stosownie milczy), Anglia wobec faktycznego rozpadu imperium wycofuje się z Indii i kraj ulega podziałowi. Wreszcie, Ghandiego dosięga kula zamachowca. Dużo, jak na życie jednej nastolatki, czyż nie? Dodajmy, że panna Jaffrey jest dość specyficzną dziewczyną. Wywodzi się z warstwy wyższej, hinduska bieda niezbyt ją dotyczy, a hinduskie dziedzictwo miesza się z wpływami brytyjskimi.
Wśród mangowych drzew opowiada o przenikaniu się zwyczajnego życia i machiny dziejowej, która powoli i konsekwentnie odciska piętno na małoletniej Madhur Jaffrey – przeprowadzka goni przeprowadzkę, tasują się kolejne szkoły, wreszcie, emigracja staje się koniecznością. Panna Jaffrey nie przypuszcza nawet, że ów wyjazd, do którego odnosi się z niechęcią, będzie pierwszym krokiem w jej światowej karierze.
Złośliwiec we mnie mógłby stwierdzić, że pani Jaffrey jest lepszą kucharką niż pisarką. Barwne opowieści, ujęte w sztywny, by nie rzec drętwy język, tracą sporo na uroku. Ale jest coś jeszcze, mianowicie ta opowieść trafiła w ręce człowieka, który nie lubi jeść, a hinduskiego żarcia wprost nie znosi. Odkąd pamiętam, wcinam pizzę, hamburasy i makaron z kurczakiem, właściwie to dławię się tym szajsem, żeby mieć za sobą oczywistą przykrość spożywania posiłku. Od czarnej soczewicy po pendżabsku, jogurtu z pierożkami, babcinych cukierków rozpływających się na podniebieniu odbijam się jak od ściany. Przyjmijmy więc, że Madhur Jaffrey napisała książkę lepszą niż sądzę, no i pamiętała o przepisach.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze