„Epoka lodowcowa 4: Wędrówka kontynentów”, Steve Martino, Mike Thurmaierr
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKolejna, czwarta już część przygód prehistorycznych zwierzaków. Brakuje tu nowości: twórcy bezwstydnie odcinają kupony od sukcesu poprzednich części. A jednak całość okazuje się nad wyraz wdzięczna, barwna i bardzo przyjemna w odbiorze. Dostajemy prawdziwy kalejdoskop wrażeń wizualnych: pękające kontynenty, wypiętrzające się masywy górskie, wylewające oceany.
Kolejna, czwarta już część przygód prehistorycznych zwierzaków. Wszystko (jak zwykle) zaczyna się od katastrofy wywołanej przez wiewióra i jego pogoń za „orzeszkiem”. Tym razem Scrat inicjuje tytułową wędrówkę kontynentów, a więc gwałtowne ruchy tektoniczne, którym zawdzięczamy obecny kształt mórz, lądów i oceanów. Z początku nieświadoma nadchodzących zagrożeń, doskonale znana z poprzednich części wielogatunkowa rodzina zmaga się z codziennymi problemami. Leniwiec Sid spotyka wreszcie rodziców, tygrys Diego pielęgnuje łagodną część swojej osobowości, mamucie małżeństwo Mańka i Eli poznaje smak problemów wychowawczych: ich dojrzewająca córka Brzoskwinka ogląda się za „chłopakami”, umyka na imprezy przy wodospadzie i (co dla taty najtrudniejsze) zaczyna umawiać się na randki. Gwałtowną kłótnię na tym tle przerywa wspomniana katastrofa geologiczna. Maniek, Diego, Sid i jego (jak się okaże całkiem jeszcze żwawa) babcia zostają uwięzieni na szybko odpływającej w głąb oceanu krze. I tak cała (nomen omen) czwórka, by odnaleźć najbliższych będzie musiała zmierzyć się m.in. ze sztormami, kolejnymi pęknięciami lądu i przede wszystkim: bandą prehistorycznych piratów pod wodzą demonicznej małpy, kapitana Flaka.
Teoretycznie łatwo kolejną Epokę krytykować. Brakuje tu nowości: twórcy bezwstydnie odcinają kupony od sukcesu poprzednich części. Czwórkę wzbogacono o dwa, bardzo modne ostatnio, elementy: cytaty z kina katastroficznego (w końcu mamy 2012 rok) i wypromowanych na nowo przez Johnny’ego Deppa piratów. Poza tym dostajemy cały zestaw doskonale znanych zagrań. Twórcy ponownie bazują na uroku od dawna lubianych przez widzów postaci. W dodatku najsłabszym ogniwem jest tu scenariusz: przewidywalny, pozbawiony suspensu, po części mechanicznie wymuszony (wtargnięcie korsarzy z początku irytuje nazbyt czytelnym odniesieniem do karaibskiej serii).
A jednak całość okazuje się nad wyraz wdzięczna, barwna i bardzo przyjemna w odbiorze. Z jednej strony dostajemy prawdziwy kalejdoskop wrażeń wizualnych: pękające kontynenty, wypiętrzające się masywy górskie, wylewające oceany… kapitalnie zastosowano tu (coraz częściej robiącą ostatnio za przysłowiowy kwiatek do kożucha) technikę 3D. Ponadto "czwórka" opiera się na wariackim, chociaż na szczęście nie gubiącym klarownej narracji, prawdziwie wciągającym tempie zdarzeń. Wędrówka kontynentów utrzymuje też znany z poprzednich Epok bajkowy charakter. Twórcy nie ścigają się ze Shrekiem, czy produkcjami Pixara, swój film (chociaż ubawią się na nim także i dorośli) kieruje przede wszystkim do młodszych widzów (brutalność, poczucie zagrożenia itd. są tu wzięte w umowny nawias). Do tego dochodzi pouczający finał (tym razem promuje się przede wszystkim tolerancję) i wspomniany już, niepodważalny wdzięk prehistorycznych bohaterów. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale… cały show (jak zwykle) kradną „inteligentny inaczej” leniwiec Sid i na pozór epizodyczny Scrat. Finał jego pogoni za „orzeszkiem” to zresztą bodaj najwdzięczniejszy, przezabawny, ale i prawdziwie filozoficzny element nowej Epoki.
Do pojawiających się coraz częściej opinii o najlepszej odsłonie całej serii podchodzę ze sporym dystansem, ale faktycznie: „czwórka” przewyższa „trójkę”, bez trudu dorównuje „dwójce”, ogląda się ją naprawdę dobrze. Miało być cyniczne odcinanie kuponów. I w sumie jest, ale jest też doskonała, wakacyjna rozrywka. Polecam!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze