"Okruchy Boga", Romain Sardou
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSardou jest sprawnym rzemieślnikiem, wie, jak poprowadzić akcję, by przykuć uwagę czytelnika, zna się też na tworzeniu czarnych charakterów (człowiek bez rąk i bez twarzy to fantastyczna postać!). Nie obawia się też odjazdu w mistykę na ostatnich stronach, co zapowiadają zresztą umiejętnie dobrane cytaty. Zdaje się twierdzić, że literatura popularna może i powinna służyć roztrząsaniu treści wyższych. Niektóre rozdziały czyta się z zapartym tchem, nad innymi można nawet odrobinkę się zadumać.
Wyobraźmy sobie maszynę czasu i średniowiecznego rycerza Hugo de Payens, który za jej sprawą trafia w początki naszego wieku. De Payens był współzałożycielem i pierwszym wielkim mistrzem zakonu templariuszy. Wrzucony w naszą współczesność zapewne oniemiałby ze zdziwienia, dowiedziawszy się, że templariusze i on sam (zapewne) byli satanistami, gnostykami, homoseksualistami, feministami, poganami, muzułmanami, oszustami, strażnikami Graala, powiernikami rodu Chrystusa, skrytobójcami, faszystami – do wyboru, do koloru, niepotrzebne skreślić.
Nie ma chyba innej organizacji kościelnej bądź świeckiej, której rolę i prawdziwą misję interpretowano by na tyle sposobów, oczywiście sprzecznych. Samo powstanie zakonu dokonało się w niezwykłym miejscu (Ziemia Święta) i czasie też ciekawym, zagłada templariuszy również jest efektowna, ale możemy przyjąć za pewnik, że większość współczesnych sposobów odczytania ich roli to bujdy bez żadnego poparcia w faktach. Romain Sardou jest kolejnym autorem tworzącym na nowo ich historię, ale czyni to bez kompleksów, bo „Okruchy Boga” to powieść science fiction.
Trwa pielgrzymka do Jerozolimy niedawno odbitej przez krzyżowców, powoli organizuje się pierwszy skład zakonu templariuszy. Tych dziewięciu „ubogich rycerzy Chrystusa” daje wiarę niezwykłej legendzie o królu Salomonie, czterech księgach, tajemniczym przedmiocie będącym kluczem do wszelkiego poznania. Poszukuje go również zagadkowa postać znana jako „człowiek bez rąk i bez twarzy”. Jednocześnie trwa druga pielgrzymka: młody Cosimo wsiada na statek kosmiczny i leci szukać prawdy. Obie historie, jedna w skali ziemskiej, druga – kosmicznej, okazują się zaskakująco podobne, aż wreszcie się przecinają. Opowieści jest bowiem wiele, ale prawda jedna.
Sam pomysł zapiera dech, ale książka stanowi przedziwne połączenie wielkości i partactwa. Oprócz krzyżujących się dwóch światów w „Okruchach Boga” istnieje też trzeci świat, ale nie jest nim, jak chce wydawca, „podróż odbywająca się w naszych głowach”. To nasza współczesność. Sardou opisuje swoich rycerzy i kosmitów, nadając im język, emocje i motywy właściwe ludziom z XXI wieku. Poczucie odrealnienia – właściwe, a nawet konieczne przenikaniu się dwóch porządków – zanika zupełnie, podważając wiarygodność całości. Można też odnieść wrażenie, że Sardou zajął się science fiction, nie odrobiwszy zadania domowego, i zawraca całą fantastykę kilkadziesiąt lat wcześniej, do prymitywnej space opery.
Sardou próbuje również wykorzystać modę na literaturę fantastyczno-przygodową z silnymi nawiązaniami do rzekomych tajemnic chrześcijaństwa. Porównanie do Dana Browna jest nietrafione – literacko i tematycznie. Znam pewnego człowieka, który wypisał wszystkie gadżety związane z Biblią i chrześcijańskimi legendami: świętego Graala, włócznię Longinusa, Arkę Przymierza oraz wiele innych, teraz czyta kolejne książki i czeka, aż rekwizyty się pokończą. Sardou chyba zrobił podobnie, padło na pierścień króla Salomona i inne, już wymyślone cudeńka. Czasem też próbuje iść na skróty, wyjaśniając sytuację historyczną lub przeszłość swoich bohaterów w skrótowej, niemal encyklopedycznej formie.
Innymi słowy – wizja przerosła autora, co nie znaczy, że książkę należy wyrzucić do kosza. Niestety – za bardzo wierzy w postmodernizm, czyli w to, że jego talent udźwignie rycerzy, kosmitów, tajne stowarzyszenia, króla Salomona, filozofię i religię. Jeszcze raz warto powtórzyć: Hugo de Payens byłby zaskoczony.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze