Kino akcji w przebraniu social fiction, czyli przepis z serii "dla każdego coś miłego". Ale tak naprawdę trudno powiedzieć jakiego typu widza twórcy mieli na myśli kręcąc ten film, bo kickboxingu jest w nim proporcjonalnie tyle samo co zagmatwanych dywagacji na temat końca cywilizacji.
Zaczyna się jak typowa dystonia: w niedalekiej przyszłości świat jest brudny, przeludniony i pozbawiony nadziei. Większość zwierząt wyginęła, a nowoczesna nauka wdarła się we wszystkie dziedziny ludzkiego życia. Ale Rosja nadal wygląda jak Trzeci Świat: głodni ludzie gnieżdżą się tu w pokrytych smarem i graffiti osadach, które sukcesywnie rujnują wysadzane samochody-pułapki. W tym krajobrazie osiłek taki jak Toorop, o twarzy pooranej bliznami, stanowi normalny widok. Amerykański najemnik dostał fuchę ochroniarza i przewoźnika pewnej dziewczyny, którą ma odtransportować ze Środkowej Azji do Nowego Jorku. Aurora, wychowanka klasztoru Neolitów, nigdy nie była poza murami i podróżuje w asyście swojej przybranej matki, siostry Rebeki. Dla Tooropa to nie pierwszyzna, wprawdzie nie przepada za sektami, ale miewał trudniejsze zlecenia, a za to dobrze mu zapłacą. Nie będzie to jednak miła wycieczka krajoznawcza, ale najeżona przeszkodami i niebezpieczeństwami przeprawa. Wszystko z powodu Aurory, na której zdaje się zależeć nie tylko religijnym fundamentalistom. Powoli wszystkie elementy układanki - okoliczności śmierci rodziców dziewczyny, jej niezwykły umysł i wrażliwość oraz plany, jakie ma wobec niej przywódczyni sekty - układają się w spójną wizję. Jedno jest pewne: nikt nie chciałby być częścią tej wizji.
A przecież utworu o tak hipnotyzującej, mrocznej postapokaliptycznej atmosferze nie było na ekranach dawno. Wiele produkcji o wyższym budżecie i z lepszą obsadą - przykładem może być Iron Man czy Wanted - nie miało nawet w połowie tak sugestywnej oprawy. W wypadku social fiction klimat jest równie ważny jak sama fabuła, a może nawet ważniejszy od niej, bo to on uwiarygodnia sztucznie wykreowany dla potrzeb tejże świat przedstawiony. W Babylonie ten świat żyje. Mamy tu zrujnowane ludzkie osiedla i dworce kolejowe niczym z koszmarnego snu, mistyczny bezkres azjatyckich stepów i high-techowy Nowy Jork. Mamy doskonałą reżyserię drugiego planu i całe zastępy świetnie dobranych statystów. Wreszcie doskonały casting pierwszoplanowych postaci. Melanie Thierry w roli Aurory czy Charlotte Rampling jako przywódczyni sekty to strzały w dziesiątkę.
Poza tym wszystko, począwszy od koloru taśmy, przez scenografię i choreografię scen walki, na niezwykle uproszczonym, choć jednocześnie wdzięcznym rysunku postaci skończywszy, jest jak wyjęte z kina lat 80., kiedy to powstawały porywające dystopie filmowe takie jak Łowca androidów, Brazil czy seria Mad Max. Babylon ma w sobie jakąś ich cząstkę, choć znacznie bliżej mu do kina klasy B z tamtych lat. W sumie stanowi przedziwną mieszankę, która być może nie każdego uwiedzie, ale z pewnością powinna zafrapować.