"Bałkany wyobrażone", Maria Todorova
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuLektura o wielu smakach, a co najciekawsze, bardziej o nas samych, niż o Bałkanach. Książka ma więcej z solidnej pracy naukowej, niż gęstego eseju. Masa cytatów, nazwisk, niejednokrotnie zupełnie obcych, zamiast odpychać, potęguje wrażenie ogromnej erudycji, inteligencji podpartej błyskotliwością oraz zdolności do niezwykłej syntezy. Książka pokazuje, w jaki sposób zachodni sąsiedzi postrzegali kraje byłej Jugosławii, a także Bułgarię, z Grecją, jakie nadawali wspólne mianowniki tym ziemiom i jakie wywoływali nieporozumienia.
Pewien pisarz opowiadał mi o swoim pomyśle na książkę poświęconą Bałkanom, a był to pomysł z gatunku tych, co dech zapierają. Słuchałem więc z otwartymi oczyma, facet skończył i zaraz zadałem narzucające się pytanie: kiedy odpalasz kompa i siadasz do roboty. Kolega wówczas posmutniał i zadał pytanie, jakie mało któremu z młodych twórców przyszłoby do głowy, a mianowicie, czy ma prawo pisać taką książkę? To znaczy: czy on, wygrzany w ciepełku uniwersyteckiej sielanki w ogóle może pisać o tej nieszczęsnej ziemi? Być może książka o której słyszałem nigdy nie powstanie, za to Czarne wypuściło Bałkany wyobrażone, lekturę o wielu smakach, a co najciekawsze, bardziej o nas samych, niż o Bałkanach.
Pomysł jest prosty – prześledzić, w jaki sposób zachodni sąsiedzi, z Amerykanami włącznie, postrzegali kraje byłej Jugosławii, a także Bułgarię, z Grecją, jakie nadawali wspólne mianowniki tym ziemiom i jakie wywoływali nieporozumienia. Całość pisana z perspektywy mieszkanki Bałkanów musiała zyskać zupełnie inny odbiór w jej rodzinnych stronach. Tu, w Polsce – choć, zapewne wszędzie indziej poza Bałkanami – już lektura pierwszych kilkudziesięciu stron prowadzi do wniosku, że właściwie nic o tym regionie nie wiemy. To znaczy, wiemy tyle, co potrzebne, że jest tam cieplej, nieustannie wybucha jakaś wojna, państwa wyłaniają się z zakrwawionej piany, by w niej zaraz zniknąć, no i zastrzelili Ferdynanda. Wstyd się człowiekowi robi.
A wiedzieć powinniśmy, bo przecież nasze losy nie są znów tak odległe. Polska, jak i Bałkany znajdują się na granicy światów, stąd intensywny wpływ najróżniejszych kultur oraz fakt, że nieustannie ktoś przychodzi, kogoś znów przegania i tak w kółko: mowa oczywiście o najróżniejszej maści okupantach i protektorach. Myśmy mieli jednak epizod mocarstwowy w naszej historii, czego na przykład Serbom zabrakło. Ludy bałkańskie muszą więc zmagać się z własną odwieczną małością, spychającą w zależność od silniejszych, co w pewien sposób tłumaczy sentyment do Tita.
Podobieństwo w zakresie ogromnego wpływu obcych również okazuje się pozorne. Polska stanowi punkt starcia wpływów Niemiec oraz Rosjan ze wskazaniem na tych drugich (nawet Hitler nie twierdził, że taka Warszawa to naturalne terytorium Rzeszy), wywodzących się jednak z tego samego kręgu kulturowego. Tymczasem Bałkany znalazły się w orbicie wpływów muzułmańskich, co zresztą autorka nieustannie akcentuje. Nigdzie w Europie rezonans wyznawców Allacha nie był tak silny, co zaowocowało zjawiskiem szczególnym: wymieszania dwóch światów, daleko bardziej różnych niż Polska i Niemcy. Stąd obcość.
Goście z Zachodu, których opinie autorka przytacza, z reguły zachwycają się urokami przyrody, jednocześnie brzydząc się ludźmi, widząc w nich prostaczków, nawet bandytów i złodziei, w każdym razie kogoś znacznie gorszego i godnego politowanie. Dziś, to politowanie brzmi w opiniach odnośnie wojny, Kosowa, pomocy poszkodowanym – trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że komentujący patrzy na Bałkany z góry.
Do tego, dochodzi przykre wrażenie, że raczej ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie – to znaczy, Bałkany pozostaną tajemnicą dla nas, Polaków, o Amerykanach nie wspomniawszy. Niejednorodność kulturowa regionu wydaje się być, jak sugeruje autorka, najważniejszą, ale nie jedyną przyczyną. Tam należy być, żyć, wgryzać się w materię tego niezwykłego świata, a nie tylko czytać dobre książki stamtąd czy pasjami oglądać Kusturicę.
Gwoli rzetelności – książka ma więcej z solidnej pracy naukowej, niż gęstego eseju, do jakich przyzwyczaiło nas Czarne. Masa cytatów, nazwisk, niejednokrotnie zupełnie obcych, zamiast odpychać, potęguje wrażenie ogromnej erudycji, inteligencji podpartej błyskotliwością oraz zdolności do niezwykłej syntezy, co w konsekwencji sprawia, że Maria Todorova sama wygląda na osobę z innego świata.
A tak w ogóle, prywatnie, cichociemnie: stary, napisz tę książkę…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze