"Ślubne wojny", Gary Winick
DOROTA SMELA • dawno temuKomedia dla niemądrych dziewczynek, skrojona podług możliwości intelektualnych i marzeń nastolatek. Jedna wielka reklama przemysłu usług ślubnych. Film wyszydza absurdalną presję, która towarzyszy zamążpójściu i planowaniu wymarzonego wesela. Promuje także negatywne stereotypy na temat kobiet, dla których ślub i wesele to życiowe priorytety.
Co jakiś czas na nasze ekrany trafia produkt, który można by określić mianem komedii dla niemądrych dziewczynek. Nie dość, że Ślubne wojny to przykład filmu skrojonego podług możliwości intelektualnych i marzeń nastolatek, to jeszcze w dodatku jedna wielka reklama przemysłu usług ślubnych.
Zacznijmy od bohaterek: spokojna nauczycielka Emma i przebojowa prawniczka Liv to najlepsze przyjaciółki, których sojusz jest jednak podszyty nieustanną rywalizacją. Kiedy więc chłopak Emmy niespodziewanie się oświadcza, Liv musi dosłownie wydusić ze swojego partnera deklarację miłości, by nie zostać w tyle. Teraz obie mogą oddać się wymarzonemu zajęciu - planowaniu najważniejszego dnia w życiu kobiet takich jak one, czyli ślubu.
Panny udają się do najbardziej kompetentnej osoby w mieście i dostają wolny termin w Hotelu Plaza — najbardziej rozchwytywanej lokalizacji weselnej w promieniu 100 mil, którą bukuje się na lata z góry. Niestety, wskutek pomyłki sekretarka ustawia ich ceremonię w tym samym dniu i godzinie. Takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Dlatego Liv próbuje wymóc na przyjaciółce zmianę miejsca ślubu, a kiedy staje się jasne, że Emma nie zamierza ustąpić, między kobietami zapada złowrogie milczenie. Wkrótce zaczynają się sabotaże i świństwa — wszystko po to, by nawzajem zniszczyć to, o czym każda z nich marzyła.
Obrońcy zaprezentowanego tu poczucia humoru będą z pewnością argumentować, że film wyszydza zarówno ludzi pokroju Liv i Emmy, jak i absurdalną presję, która towarzyszy zamążpójściu.
Prawda jest chyba jednak trochę inna. Otóż film ten powstał dla tych panienek, dla których ślub to faktycznie wydarzenie niepomiernie ważniejsze od kariery, pasji, zdobywania życiowych doświadczeń, od żeńskiej solidarności, od przyjaźni i miłości wreszcie. Być może mają one dostać delikatnego prztyczka w nos, ale nadal to wyłącznie one będą w stanie wysiedzieć półtorej godziny na tym drenującym umysł seansie. Autorka recenzji z trudem wytrzymała, bo i trudno jej zrozumieć, jak ów w gruncie rzeczy anachroniczny rytuał może doprowadzić kogokolwiek do tak skrajnego zezwierzęcenia, do jakiego doprowadzają się bohaterki. Paskudne charaktery obydwu postaci oszpecają na dodatek skądinąd ładne aktorki — obydwie Hudson i Hathaway wyglądają tu jak kobietony z teksańskiej wsi.
Ślubne wojny to przykład filmu, który promuje negatywne stereotypy na temat kobiet: wygląda na to, że zamiast żyć pełną piersią, odkrywać nowe lądy i podbijać świat, marzą one tylko o tym, by mieć drogi tort na weselu i wpędzić tym w kompleksy inne samice… Box Office pustoszy aktualnie Idealny facet dla mojej dziewczyny. Mimo iż bynajmniej nie sekunduję duetowi Konecki-Saramonowicz, tym razem mam nadzieję, że zabierze on publikę Ślubnym wojnom, bo z dwojga złego lepiej dotować rozwój polskiej kinematografii.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze