„Granice miłości”, Guillermo Arriaga
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNa Granice miłości składają się trzy równoległe opowieści. Jest to pierwszorzędne kino. Kapitalnie sfotografowane (każda z opowieści ma swoją idealnie definiującą jej klimat kolorystykę; tę samą funkcję spełniają bezbłędnie dobrane krajobrazy) i rewelacyjnie zagrane. Kim Basinger, Charlize Theron i (nagrodzona za tę rolę na festiwalu w Wenecji) Jennifer Lawrence dają prawdziwy koncert doskonałego aktorstwa.

Reżyserski debiut Guillermo Arriagi, nadwornego scenarzysty Alejandro Gonzaleza Inarritu (wspólnie odpowiadają za Amorres Perros, 21 gramów i Babel).
Na Granice miłości składają się trzy równoległe opowieści. Bohaterką pierwszej z nich jest gospodyni domowa, której świat rozsypuje się po operacji usunięcia piersi. Gina (Kim Basinger) nie potrafi zaakceptować swojego ciała, podobnie jak jej mąż, który staje się impotentem. Szczęście Gina znajduje dopiero w ramionach Nicka.
Miejscem ich tajnych schadzek staje się przyczepa kempingowa, w której oboje zginą na skutek pożaru (o czym dowiadujemy się w pierwszych scenach filmu). Córka Giny Marianna (Jennifer Lawrence) z jednej strony rozpacza po śmierci matki, z drugiej nie potrafi przestać jej obwiniać. W podobnej sytuacji znajdują się dzieci Nicka. Pomiędzy jego najstarszym synem Santiago a Marianną wybucha romans. Jest jeszcze młodziutka Maria, której ojciec trafia do szpitala po katastrofie lotniczej, i Sylvia (Charlize Theron) - atrakcyjna, ale i neurotyczna (bo kryjąca tajemnice przeszłości) menadżer modnej restauracji.
Piekielnie trudno pisać o Granicach miłości. Bo z jednej strony jest to pierwszorzędne kino. Kapitalnie sfotografowane (każda z opowieści ma swoją idealnie definiującą jej klimat kolorystykę; tę samą funkcję spełniają bezbłędnie dobrane krajobrazy) i rewelacyjnie zagrane. Kim Basinger, Charlize Theron i (nagrodzona za tę rolę na festiwalu w Wenecji) Jennifer Lawrence dają prawdziwy koncert doskonałego aktorstwa.
Wszystkiemu towarzyszy świetnie współgrająca z obrazem muzyka (Hans Zimmer stawia na przypominające nieco Ry Coodera i Gustavo Santaolalla, rozlane, psychodeliczne, gitarowe tła). A sam Guillermo Arriaga? Nie po raz pierwszy dowodzi swoich talentów narracyjnych. Wielopiętrowe, rozgrywające się w kilku różnych płaszczyznach czasowych, ale i wzajemnie uzupełniające się historie kreśli z chirurgiczną wręcz precyzją. Powoli odsłania kolejne tajemnice, intryguje, nie mówi zbyt wiele, ale przez cały czas pozostaje logiczny i przejrzysty.
I dobrze. Tyle że cała ta misterna konstrukcja pozostaje jedynie kopią filmów Alejandro Gonzaleza Inarritu. W dodatku kopią niedorównującą oryginałowi. Bo Inarritu ma to szczególne, trudne do zdefiniowania "coś", które sprawia, że jego obrazy wypełnia podskórny lęk, dziwaczne napięcie i prawdziwa ekranowa magia. W konsekwencji kino Inarritu ociera się o metafizykę, wadzi się z naturą świata i jako takie bezpośrednio dotyczy każdego widza. I tej właśnie umiejętności nie posiadł Guillermo Arriaga.
Bo Granicom miłości nie sposób odmówić słuszności, a nawet mądrości. Ale ich treść (chociaż szczęśliwie omija pułapki patosu i sentymentalizmu) pozostaje cokolwiek dydaktyczna, grzeczna i poprawna. To ballada starego, mądrego wujka. Może nie powinno się z tego czynić zarzutu: Arriaga to w końcu szacowny, ponad pięćdziesięcioletni profesor literatury. A jednak: serwując kino w stylu Inarritu, zapomniał o tym, co w tym kinie najważniejsze, a mianowicie o artystycznym ryzyku, które cechuje wszystkie projekty autora 21 gramów, ryzyku, którego Arriaga najzwyczajniej nie podjął.
I dlatego tak trudno pisać o Granicach miłości. To wyśmienite, godne polecenia kino. Ale jednocześnie fanów autorskiej spółki Inarritu/Arriaga wypada ostrzec: to jednak nie ten poziom, do którego przyzwyczaili nas obaj panowie w swojej wspólnej twórczości.

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze