„Sex Story”, Ivan Reitman
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuJak na komedię romantyczną prezentuje się całkiem nieźle. Film nudny, przewidywalny, mało zabawny, otwarcie nieszczery, ale sam pomysł jest intrygujący. Zawodzi obsada, aktorzy są źle dobrani i źle poprowadzeni. Nie ma tutaj grama chemii, wzajemnego przyciągania i odrobiny obiecanej golizny.
Nie tak dawno zżymałem się na tych łamach na wszechobecność określenia „dobre jak na polskie kino”. Podobnie można myśleć o komediach romantycznych. Doskonałym przykładem Sex Story. Film nudny, przewidywalny, mało zabawny, otwarcie nieszczery. Ale autorzy nie każą nam śmiać się z tego, że ktoś ma rozwolnienie, ktoś puszcza bąki, a ktoś inny, na ten przykład, wymiotuje. Co automatycznie wystarcza, by powiedzieć, że „jak na komedię romantyczną” Sex Story prezentuje się całkiem nieźle.
Sam pomysł jest intrygujący: Emma (Natalie Portman) kończy studia medyczne i praktykuje pracując w szpitalu na półtora etatu. Nie ma ani czasu, ani ochoty na chłopaka, który będzie czynił jej wyrzuty, wzniecał awantury, oczekiwał wyjaśnień. Adam (Ashton Kutcher) przeżywa trudne chwile. Właśnie dowiedział się, że jego ojciec (gwiazdor dawno już niemodnego serialu) sypia z jego byłą dziewczyną. W dodatku dziewczyną, do której Adam wciąż tęskni. Emma i Adam znają się ze szkolnych czasów, co kilka lat przypadkowo wpadają na siebie, zamieniają kilka słów. Jedno z takich spotkań kończy się w łóżku. Rezolutna Emma, zadowolona ze świeżo dowiedzionej sprawności Adama proponuje mu prosty układ: będą „przyjaciółmi od seksu”. Ona odpocznie w jego ramionach po ciężkiej, szpitalnej harówie, on złagodzi bóle wynikające z obserwacji wybryków własnego taty. Ale Emma stawia jeden warunek: żadnych zobowiązań.
Tak więc zaczyna się to ciekawie. Wydaje się, że autorzy wezmą na warsztat tak modny dziś temat koleżeńskiego seksu bez zobowiązań. Początek w dodatku sugeruje, że cała kwestia rozpatrywana będzie poza obowiązującym w Hollywood schematem. Że ktoś ma tu chęć wejrzeć w dusze współczesnych trzydziestolatków. Zastanowić się, czemu młodzi, zdolni, dobrze zarabiający nie kwapią się do zawiązywania poważnych relacji. Ale to jedynie iluzja, która pryska po kwadransie projekcji. Bo też za kamerą nie stanął tu (jak początkowo sądziłem) Reitman junior (Juno, W chmurach) ale Reitman senior (Moja super eksdziewczyna, Sześć dni, siedem nocy). Stąd cała opowieść szybko skręca w stronę przykurzonego, bez mała disney'owskiego wzorca, w którym wszystko musi być po bożemu. A jakże: zatriumfuje… wiecie co.
Ale ostatecznie: Sex Story to komedia romantyczna. Trudno oczekiwać, że autorzy będą analizować współczesność, czy przełamywać stereotypy. Gorzej, że nie radzą sobie z prawidłami (umówmy się: mało wymagającego) gatunku. Zawodzi obsada, aktorzy są źle dobrani i źle poprowadzeni. Nigdy nie negowałem talentu, ani urody Natalie Portman. Ale nie jest to aktorka o wypełniającym ekran seksapilu. Nie bez kozery to właśnie ją Aronofsky wybrał do oscarowej roli łabędzia. I faktycznie: Portman miota się tu na prawo i lewo, próbuje różnych sztuczek, ale pozostaje jedynie skrępowaną pensjonarką, która pozuje na femme fatale. W dodatku czuć, że obsadzana dotąd w znacznie ambitniejszym repertuarze Portman ma świadomość lekkiej żenady. I nie umie ukryć tego przed widzami. Co innego Kutcher. Dla niego ten film to szansa na przełamanie dotychczasowej, ćwierć-gwiazdorskiej pozycji. Stąd Kutcher dwoi się i troi, by wyczarować perfekcyjnego misiaczka, którego pokochają wszystkie trzynastolatki tego świata. W efekcie jest karykaturalny, przesadzony. Ale co tam „ona” czy „on”. Gorzej, że słabo wypadają „oni”. Nie ma tutaj grama chemii, wzajemnego przyciągania, wyczuwalnej poezji uwodzenia. Zwyczajnie: nie ma rozerotyzowanego nastroju. To coraz częstszy problem w komediach romantycznych. Bo można było śmiać się z klasyków w rodzaju Dirty Dancing, ale tam od pierwszej sceny czuliśmy, że bohaterowie mają na siebie ochotę. I nie sposób było ich nie dopingować. A tu… Portman i Kutcher sprawiają wrażenie, jakby reżyser, producent i scenarzysta musieli ich batem gnać do alkowy. A nastrój siada.
Oczywiście najłatwiej narzekać i wspominać, że niegdyś inaczej bywało. Ale rzeczywiście bywało: kiedyś hasło komedia romantyczna przywoływało skojarzenia z takimi tytułami jak wspomniane Dirty Dancing czy Pretty Woman. Zawsze chodziło o niewymagającą rozrywkę, ale producenci rozumieli, że, żeby była rozrywka, musi być wciągająca fabuła, intymna atmosfera, a w finale obowiązkowa porcja wzruszeń. Obecnie schemat jest inny: liczy się rozbuchana reklama, znana twarz i (zwykle niezrealizowana) obietnica odrobiny golizny. Czego Sex Story jest przykładem wręcz podręcznikowym.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze