"Rodzinny dom wariatów", reż. Thomas Bezucha
DOROTA SMELA • dawno temuRodzinny dom wariatów łączy kilka z faworyzowanych przez Amerykanów podgatunków filmowych, oferując ucieczkę od wyżej wzmiankowanego schematu. Otóż jest to film o świętach, ale nie same święta są w nim najważniejsze. To film o rodzinnym zgromadzeniu, ale rodzina ma tu bardziej ludzki i naturalny wymiar.
Moda na świąteczną cepelię w kinie powoli przemija. Szczęśliwie coraz rzadziej zmuszeni jesteśmy oglądać na szerokim ekranie szczęśliwe do obrzydliwości amerykańskie rodzinki zajadające się indykami i raczące się komunałami, czy jeszcze gorsze slapstickowe komedyjki o perypetiach z choinką i Świętym Mikołajem w centrum akcji.
Rodzinny dom wariatów łączy kilka z faworyzowanych przez Amerykanów podgatunków filmowych, oferując ucieczkę od wyżej wzmiankowanego schematu. Otóż jest to film o świętach, ale nie same święta są w nim najważniejsze. To film o rodzinnym zgromadzeniu, ale rodzina ma tu bardziej ludzki i naturalny wymiar. Tragikomedia Bezuchy obficie czerpie ze stylu Poznaj mojego tatę, zgrabnie wkomponowując najlepsze koncepty “poprzednika” w bożonarodzeniową szopkę i okraszając komedią charakterów w wydaniu, jakie znamy z powieści Johna Irvinga czy filmów Woody’ego Allena.
Mamy tu liberalnych i dość nieprzykładnych Stone’ów, żyjących na średnim poziomie, nie przykładających wagi do wielkich porządków i formułek grzecznościowych. Ot, lekko ekscentryczne stadło, którego nie tyle należy się wstydzić, co na nie uważać. Niekwestionowaną głową klanu jest matka, Sybil (Diane Keaton), kobieta ciepła i cierpka zarazem. Na drugim miejscu w hierarchii ważności plasuje się ojciec – spokojny i lekko otępiały profesor uniwersytecki. Dalej mamy nastoletnią córeczkę i trzech dorosłych synów — niepoprawnego lekkoducha i palacza trawki Bena, sympatycznego, głuchoniemego geja Thada oraz trzymającego fason za wszystkich krawaciarza Everetta.
Ten ostatni przywozi na święta narzeczoną, której pojawienie się będzie zaczynem fabularnych zakrętów. Meredith to sucha i żylasta karierowiczka, której wysiłki by wypaść w każdej sytuacji perfekcyjnie, produkują napięcie o sile elektrowni atomowej. Zapięta na ostatni guzik robi wrażenie kogoś, kto nawet pod prysznicem nie zdejmuje garsonki. Jej spotkanie z pogardzającymi konwenansem Stone’ami przebiega w atmosferze ledwie skrywanej niechęci, strony wzajemnie działają sobie na nerwy. Rodzina jest kąśliwa i nie ukrywa, iż wolałaby dla syna kogoś z większym polotem i wdziękiem, na co Panna Perfekcyjna coraz bardziej się napina. Jej gafy jak rosnące podczas sztormu fale coraz bardziej podmywają klif, na którym chwiejnie trzyma się świąteczna gościnność i dobroduszność Stone’ów. Spektakularna katastrofa wydaje się nieuchronna, kiedy z odsieczą przybywa siostra Meredith, Julie — dziewczyna idealna, potrafiąca odnaleźć się w każdej sytuacji.
Od tego momentu rodzinna satyra Bezuchy traci niestety siłę nośną i rejteruje w kierunku niewyszukanej komedii romantycznej skrzyżowanej z farsą. Co za dużo, to niezdrowo! Postacie utrzymujące dotąd jako taki rygor psychologiczny rozlatują się kompletnie i zaczynają zachowywać niewiarygodnie. Widać wyraźnie szwy w tym szytym na miarę oczekiwań widowni kostiumie. Bezucha zaprzęga do pracy oklepane zwroty akcji, psując misternie rozpisany na role konflikt osobowości i zaprzepaszczając okazję doprowadzenia do oczyszczającej, wybuchowej kulminacji. Gdy zaczęło iskrzyć, zasilanie padło.
Szkoda, bo aktorstwo jest nadal pierwszorzędne. Diane Keaton, mistrzyni wygrywania sytuacji na granicy dramatu i komizmu, marnuje tu swój talent. Sarah Jessica Parker znana z lekko przerysowanej kreacji dziennikarki z Seksu w wielkim mieście doskonale odgrywa własną karykaturę, ale nieco zbyt często humor swojej postaci opiera na odchrząkiwaniu i rozpaczaniu nad złamanym obcasem. Reszta aktorów na ogół skutecznie próbuje dotrzymać im kroku – wszystko jednak na nic, bo kiedy gwoździem programu okazuje się oblanie kogoś rozbełtanym jajkiem albo wytarganie za uszy pod stołem, nawet najlepsze chęci nie pomogą. Podsumowując, dziękujemy Bezusze, że pozwolił nam odpocząć od tandetnych bożonarodzeniowych wzruszeń. Tylko dlaczego uparł się, by przerabiać Allena na Jasia Fasolę?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze