„Niezniszczalni 3”, Patrick Hughes
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNa „Expendables” pójdą widzowie świadomi uroków konwencji. I dostaną dokładnie to, na co liczyli. Sceptycy podkreślą, że mamy do czynienia z niszą. Owszem. Ale – dodajmy – licząca sobie kilkadziesiąt (jeśli nie kilkaset) milionów widzów.
Kiedy w 2008 roku Sylvester Stallone ogłosił, że realizuje film z udziałem kilkunastu gwiazd kina akcji lat 80. drwinom nie było końca. Po projekcji owszem, nobliwi krytycy wyliczali wady filmu, ale nawet oni musieli przyznać, że koncepcja Stallone zwyczajnie „działa”. „Expendables” było swoistym guilty pleasure (przypomnijmy: wychowanego na VHS’ie) pokolenia obecnych trzydziestolatków. Pamiętacie: dziewczyny oglądały wtedy „Dirty Dancing” i „Footloose”, chłopaki „Rambo”, „Commando” i „Rocky’ego”. Stallone postawił na sentyment za czasami naszego dzieciństwa i wygrał: obie części „Expendables” zarobiły w sumie ponad 600 milionów dolarów.
Tym razem w gwiazdorskiej stawce zabrakło (ukatrupionego w „dwójce”) Jean-Claude Van Damme’a i Chucka Norrisa, pojawiają się za to Mel Gibson, Harrison Ford, Wesley Snipes i Antonio Banderas. Prym wiodą oczywiście pozostali członkowie dowodzonej przez Barney’a (Stallone) i przypomnę: zrzeszającej podstarzałych najemników, ekipy Niezniszczalnych: Trench (Arnold Schwarzenegger), Gunner (Dolph Lundgren), Christmas (Jason Statham) i Yang (Jet Li). Historia jest jak zwykle prosta, tym razem wykorzystująca nieśmiertelny motyw Lorda Dartha Vadera z „Gwiezdnych Wojen”. W pierwszej scenie nasi bohaterowie przegrywają potyczkę z (w ich mniemaniu od dawna martwym) Stonebanksem (znakomicie zakonserwowany Gibson). A więc dawnym przyjacielem, współzałożycielem Niezniszczalnych, który lata temu przeszedł na „ciemną stronę mocy” (został światowym liderem nielegalnego handlu bronią).
„Jedynka” była zaskoczeniem, „dwójka” (udanie) wprowadziła elementy humorystyczne. „Trójka” przypomina nam, z jaką łatwością (a przy tym bezwstydnie, ale i z dużym sukcesem) Stallone kontynuował serie o „Rocky” i „Rambo”. Tu jest podobnie: trzeci „Expendables” nie oferuje wiele ponad to, co widzieliśmy już w poprzednich częściach. Film, choć dzieje się współcześnie, przenosi nas w czasy, kiedy bezwzględni mordercy (fachowcy wyliczyli, że w samym tylko „Commando” Schwarzenegger uśmiercił… 94 przeciwników) byli w istocie nieśmiałymi idealistami o złotych sercach, kobiety zabiegały o ich względy w kilkudziesięciocentymetrowych (pionowy tapir) „alfach” na głowach itd. Stallone rozumie, że tamto kino oglądane dziś jest (nierzadko w muzeach sztuki współczesnej) jedynie „dla beki”, a więc przez pryzmat campowej zgrywy. Stąd cały cykl balansuje pomiędzy pastiszem dawnego kina akcji a nostalgicznym hołdem dla jego bohaterów. Oglądać da się to jedynie z przymrużeniem oka, ale stąd właśnie bierze się zaraźliwa energia Niezniszczalnych: czujemy, że emerytowani herosi znakomicie bawili się na planie (znów, jak kiedyś, mogli rozwalać auta, helikoptery, budynki i przede wszystkim całe szwadrony, jak to się kiedyś mówiło, „złych”). Na tym opierały się poprzednie części, tu jest podobnie, ale oczywiście dostajemy też garść nowinek: na scenę wkracza młode pokolenie najemników (m.in. bokser Victor Ortiz), jest wśród nich kobieta (mistrzyni judo Ronda Rousey) itd. Rozczarowuje (tak manieryczny, że aż irytujący) Banderas, ale już (de facto trzęsącego się ze starości) Harrisona Forda ostrzeliwującego wrogów z helikoptera, czy przede wszystkim najlepszego tutaj (i przypominającego, jak wspaniale potrafi grać psychopatów) Gibsona… oglądać „w akcji” to prawdziwa (nawet jeśli „wstydliwa”) przyjemność.
[Wrzuta]http://filmwppl.wrzuta.pl/film/29uBGlwRhgN/niezniszczalni_3_-_polski_zwiastun&autoplay=true[/Wrzuta]
Ciężko oceniać takie kino. Ktoś powie, że jest to jedna, wielka bzdura. Oczywiście! Że scenariusz stoi na bakier z logiką. Bez wątpienia! Że żarty to patetyczne i jednocześnie sztywne „suchary”? Tak! Ale o to właśnie w tym przypadku chodzi. O wskrzeszenie (choć pod innym nazwiskiem) Rambo, którego nie imały się kule. O nostalgiczną podróż w krainę dzieciństwa. Stąd (moim zdaniem) jest to nad wyraz udany film. Dla przypadkowego widza byłby pewnie niestrawny, ale nie oszukujmy się: na „Expendables” pójdą widzowie świadomi uroków konwencji. I dostaną dokładnie to, na co liczyli. Sceptycy podkreślą, że mamy do czynienia z niszą. Owszem. Ale – dodajmy – licząca sobie kilkadziesiąt (jeśli nie kilkaset) milionów widzów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze