„Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy”, Ed Vulliamy
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuW Ameksyce okaleczone, zamordowane ciała są porzucane lub nawet umieszczane w widocznym miejscu, jako jasny komunikat, jako ostrzeżenie. Cóż, pozostaje nadzieja, że Ed Vulliamy makabrycznie przesadza, a przynajmniej jest jednostronny. Mocna rzecz.
Ameksyka, jak łatwo się domyślić, to pas terenu ciągnący się po obu stronach granicy między Meksykiem i Stanami Zjednoczonym. Termin ten, niesłychanie zresztą trafny, ukuł Ed Vulliamy na potrzeby swojej książki, opatrznej znaczącym podtytułem Wojna wzdłuż granicy. Wojnie tej patronuje trupia czaszka.
Mieszkańcy Ameksyki wyobrażają sobie Santisimę Muerte, Najświętszą Śmierć, jako zakapturzonego kościotrupa z kosą. Jej głowę niekiedy zdobią wieńce. Ustawiana przy drogach, w załomach, na skrzyżowaniach, obserwuje świat pustymi, ciemnymi oczodołami. Mieszkańcy Ameksyki zwykli palić świece pod jej posążkiem, a ona patronuje tej nieszczęśliwej ziemi, nie okazując żadnej litości, zresztą nikt jej o litość nie prosi.
Przed oczyma Najświętszej Śmierci kobiety są porywane, torturowane przez wiele dni, a następnie zabijane z jednego tylko powodu – są kobietami i służą tylko do tego, aby sprawiać przyjemność. Ich ciała, często okaleczone nie do rozpoznania, porzuca się w przypadkowych miejscach. Nikt nie przeprowadzi rzetelnego śledztwa w sprawie tych zgonów, tak samo jak nikt nie reaguje na widok dziewczyny wciąganej przemocą do samochodu.
Najświętsza Śmierć spogląda spokojnie na bandytów przebranych w mundury żołnierskie, jak przeprowadzają swoje krwawe porachunki. Zresztą, prawdziwi żołnierze również robią na drugą zmianę w służbie karteli narkotykowych, toczących ze sobą nieustającą wojnę. Kartel ogarnia wszystko i nikt nie jest wolny od jego zasięgu: nauczyciele, policjanci, narkomani, lumpy, dziwki, sędziowie i filantropi, słowem wszyscy mogą zostać kupieni, sprzedani i wyrzuceni na śmietnik. Gospodarka zwija się i rozwija pod wpływem strumienia nielegalnych pieniędzy. Spokojniejsi mieszkańcy Ameksyki boją się wypowiadać na głos nazw najkrwawszych gangów, zadowalając się pierwszą literą, jakby w obawie przed ściągnięciem na siebie klątwy, jakby to było imię demona.
Chłodne oczodoły Najświętszej Śmierci obracają się ku chłopakom, którzy pragną zostać gangsterami, jak i samym gangsterom. W Ameksyce, zwłaszcza po południowej stronie granicy oznacza to znaczący awans społeczny i pierwszy stopień w karierze. Najpierw sprzedajesz na ulicy, potem dostarczasz towar, na końcu zabijasz i wreszcie są prawdziwe pieniądze. Modne ubrania spełniają funkcję dystynkcji oficerskich. Im droższa koszula, tym wyższy stopień.
Najświętsza Śmierć przesuwa oczy po dziwacznej procesji, w skład której wchodzą narkomani, mordercy, dziwki i dziady w pampersach, wszyscy bez wyjątku uzależnieni od narkotyków. Pewien pastor, ocalony cudem z piekła Ameksyki, próbuje ów cud powtórzyć wobec tej grupy. Póki co, dba o trzeźwość, wyprowadza ich na spacery, a oni śpiewają, cieszą się, płaczą i krzyczą, że chcą pozabijać swoje matki.
W większości miejsc na świecie – także tych przepełnionych okrucieństwem – trup jest rzeczą wstydliwą, wymagającą ukrycia. Morderca chowa ciało człowieka, którego zamordował. Masowi mordercy zwykli nakazać wykopanie zbiorowego grobu lub rozpalali krematoria z tego samego powodu. W Ameksyce okaleczone ciała są porzucane lub nawet umieszczane w widocznym miejscu, jako jasny komunikat, jako ostrzeżenie.
Cóż, pozostaje nadzieja, że Ed Vulliamy makabrycznie przesadza, a przynajmniej jest jednostronny. Mocna rzecz.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze