"Hellboy", reż. Guillermo Del Toro
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuMimo inscenizacyjnego rozmachu, efektów specjalnych i plejady obiecujących postaci, Hellboy jest tak naprawdę monodramem. Film byłby żałosną porażką, gdyby nie główny bohater, grany przez pięćdziesięciotrzyletniego Rona Perlmana. Aktor grał przed laty w serialu Piękna i Bestia i nic nie wskazuje na to, że grał piękną Bellę. Grany przez niego Hellboy jest sarkastycznym, czerwonoskórym demonem ze spiłowanymi rogami. Odziany w skóry i stylowe prochowce, z nieodłącznym cygarem i niewyparzona gębą, przypomina nieco Toma Waitsa. To typ mrocznego twardziela pokroju krwiożerczego metalowca Lobo, czy psychopatycznego Batmana. Jego teksty i cięte komentarze budzą sympatię publiczności. Z kolei liryczne uczucia kierowane do czarnowłosej podpalaczki Liz, budzą w nas wiarę w człowieczeństwo diablęcia. Niestety, reszta filmu ewidentnie zawodzi.
Mimo inscenizacyjnego rozmachu, efektów specjalnych i plejady obiecujących postaci, Hellboy jest tak naprawdę monodramem. Film byłby żałosną porażką, gdyby nie główny bohater, grany przez pięćdziesięciotrzyletniego Rona Perlmana. Aktor występował przed laty w serialu Piękna i Bestia i nic nie wskazuje na to, że grał w nim piękną Bellę. Grany przez niego Hellboy jest sarkastycznym, czerwonoskórym demonem ze spiłowanymi rogami. Odziany w skóry i stylowe prochowce, z nieodłącznym cygarem i niewyparzona gębą, przypomina nieco Toma Waitsa. To typ mrocznego twardziela pokroju krwiożerczego metalowca Lobo czy psychopatycznego Batmana. Jego teksty i cięte komentarze budzą sympatię publiczności. Z kolei liryczne uczucia kierowane do czarnowłosej podpalaczki Liz, budzą w nas wiarę w człowieczeństwo diablęcia. Niestety, reszta filmu ewidentnie zawodzi.
Hellboy został sprowadzony na ziemię przez nazistów w 1944 roku. Przejęty przez dzielnych jankesów, wychowuje się od niemowlęctwa pod opieką profesora Broom’a. Diabelska natura Helboya pozostaje w uśpieniu i póki co wspiera on FBI w walce z nadnaturalnymi istotami. Ot, czerwony facet w czerni. Wszystko zmienia się z chwilą, kiedy na scenie pojawia się magik Rasputin – ten sam, który omotał niegdyś ostatniego cara i jego małżonkę. Rasputin, historycznie rzecz biorąc słynący z rozpusty, tutaj jest dosyć stereotypowym wcieleniem zła . Wspomagany przez sadystyczną kukiełkę i ponętną, jasnowłosą Helgę, uwalnia w Nowym Jorku demona Samaela…
Potem jest tylko gorzej. Wprawdzie reżyser zadbał o oddanie mrocznego klimatu komiksu – Hellboy paraduje ciemnymi ulicami miasta przy akompaniamencie piosenek Nicka Cave’a itd. – ale fabuła zupełnie go przerosła. Komiksy o Hellboyu autorstwa Mike’a Mignoli miały jeszcze tę zaletę, że czerpały obficie z twórczości pisarza H.P. Lovecrafta, klasyka okultystycznej grozy. Tym inspiracjom zawdzięczały aurę niesamowitości i pewien majestat prastarego zła. Każdy, kto czytał Lovecrafta wie, że chłopak umiał być przekonywający.
Film Guilliamo Del Toro taki nie jest. Reżyser nie wykorzystał obiecujących postaci i potencjału samego Hellboya. Stopniowo humor filmu ogranicza się do złośliwych komentarzy, a akcja staje się coraz mniej istotna. Na domiar złego potwory, z którymi zmaga się diablątko, przypominają nieco bardziej obślizgłą wersje Predatora. Naprawdę, najwyższy już czas na jakieś nowe, nie wyeksploatowane wizualnie bestie, specjaliści od efektów specjalnych gonią w piętkę.
Co ciekawe Hellboy, nie dość, że czerwony i cuchnie siarką, to najwyraźniej wzoruje się na naszym niegdysiejszym, skądinąd przesympatycznym premierze, Leszku M. Na koniec postępuje tak morowo, że towarzyszący mu agent wzrusza się i mówi te oto słowa:"Co czyni człowieka człowiekiem? Nie to, jak zaczyna, ale to, jak kończy". Niestety, cała reszta też się liczy.
Daję trzy gwiazdki, aczkolwiek Ron Perlman zasłużył na cztery.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze