„Niezniszczalni 2”, Simon West
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPółtorej godziny wyśmienitej zabawy. Programowo bzdurnej, pozbawionej śladów realizmu, bezwstydnie komercyjnej, wyzbytej jakichkolwiek ambicji. Ale też specyficznie uczciwej. Bo twórcy nikogo tu nie oszukują: wystarczy rzut oka na plakat, czy obejrzenie trailera i od razu wiadomo, jakiego rodzaju kino reprezentować będą Niezniszczalni 2. Jest odrobinka wzruszeń, całość ogląda się naprawdę dobrze.
Chyba nikt nie spodziewał się, że 66. letni Stallone ponownie odniesie wielki sukces. Nieśmiało przemycany kilka lat temu news, że Sly organizuje ekipę złożoną z herosów dawnego kina akcji, że zamierza wypełnić nimi obsadę swojego nowego filmu, wzbudził całą falę drwin. No, ale do drwin Rocky alias Rambo dawno już zdążył się przyzwyczaić. I nie po raz pierwszy wygrał: Niezniszczalni zarobili 300 mln dolarów. Śmiano się też z pomysłu kontynuacji, ale tym razem nikt już nie wątpił, że dwójka powtórzy sukces poprzednika.
I powtórzyła: Niezniszczalni 2 już w pierwszym tygodniu wspięli się na szczyt amerykańskiego box office. Nie mogło być zresztą inaczej: dwójkę skonstruowano wg sprawdzonej, amerykańskiej receptury na sequel. A więc jeszcze raz to samo, ale więcej, mocniej, głośniej i szybciej. I tak właśnie jest. Do obsady dołączyli Chuck Norris i Jean-Claude Van Damme (w roli czarnego charakteru). Schwarzenegger, Bruce Willis i Dolph Lundgren dostali większe niż poprzednio role. Proporcjonalnie więcej jest też trupów, eksplozji, zmiażdżonych aut, czołgów i samolotów. Ekipa podstarzałych supermenów ponownie dostaje na pozór prostą misję (odnalezienie zagubionej gdzieś w Nepalu mapy ukrytych złóż radioaktywnego plutonu). Na miejscu twardziele wpadają w pułapkę, źli terroryści pod dowództwem wspomnianego Van Damme’a nie tylko odbierają im mapę, ale też zabijają najmłodszego członka ekipy. Tu już etos lat 80. nie pozostawia żadnych wątpliwości: kolegę należy pomścić. A, że przy okazji można jeszcze uratować świat przed eksplozją największej w dziejach bomby atomowej…
Co ciekawe: to nie stosy oderwanych kończyn, odstrzelonych głów i zdetonowanego sprzętu, ale specyficzne poczucie humoru decyduje o sukcesie Niezniszczalnych 2. Bo oczywiście: podobnie jak w jedynce gra się tu na sentymencie za złotą erą VHS. A więc czasami, w których samotny mściciel mógł wymordować tysiące złych komuchów, a w finale okazać się nie zbrodniczym psychopatą, ale prawdziwym herosem o czystym sercu, idolem młodzieży itd. Filmowcy pokolenia Tarantino z jednej strony karmili się tym etosem, z drugiej kpili z niego bezlitośnie. I taki właśnie trop obiera Stallone: Niezniszczalni 2 to przede wszystkim pastisz dawnego kina akcji. Absurdy epoki Rambo podniesione zostaną do „n-tej” potęgi, a niegdysiejsi gwiazdorzy sparodiują dawne wizerunki. I tak zawsze samotny Norris opowie przepyszny dowcip o Chucku Norrisie, Schwarzenegger obsesyjnie zapewniać będzie: i’ll be back!, Lundgren wyśmieje typów o bezmyślnym wyrazie twarzy, a Stallone, jak to on: chętnie przyuczy młodzież, czym naprawdę jest honor, lojalność i duma.
W efekcie dostajemy półtorej godziny wyśmienitej zabawy. Programowo bzdurnej, pozbawionej śladów realizmu, bezwstydnie komercyjnej, wyzbytej jakichkolwiek ambicji. Ale też specyficznie uczciwej. Bo twórcy nikogo tu nie oszukują: wystarczy rzut oka na plakat, czy obejrzenie trailera i od razu wiadomo, jakiego rodzaju kino reprezentować będą Niezniszczalni 2. Po czym twórcy wywiązują się z obietnic, dają widzowi dokładnie to, czego on oczekuje. Jeżeli dodać do tego odrobinkę wzruszeń (co by nie mówić triumfalny powrót przerośniętych dziadków to jednocześnie prawdziwy come back dawno zapomnianych gwiazd), całość ogląda się naprawdę dobrze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze