"Zwrotnik nocy", Michael Gruber
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuProwadząc czytelnika od świadka do trupa i od trupa do świadka, Gruber nieustannie pyta: jak wiele naprawdę przyjmujemy na wiarę? Czy model cywilizacji, który dał nam Londyn, Nowy Jork, telewizję i loty w kosmos, był jedynym wyjściem? Podsuwa kolejne tropy, imponując jednocześnie ogromem włożonej w książkę pracy i zebranego materiału. Dziennik Jane Doe czyta się niczym prawdziwy pamiętnik antropologa i można do niego wracać jak do popularnonaukowej książeczki, poświęconej szamanistycznym kultom. Jest Afryka, Syberia, mrok i duchy.
Cytowany w „Zwrotniku nocy” Artur C. Clarke sądził, że z punktu widzenia postronnego obserwatora każda odpowiednio zaawansowana technika odbierana jest jako magia. Gdyby Indianin żyjący pokolenie przed Kolumbem odbył wizytę w kinie lub przejażdżkę fordem mustangiem, bez wątpienia uznałby, że doświadcza jakichś straszliwych i potężnych czarów. Debiut literacki Michaela Grubera polega na prostym, choć pomysłowym odwróceniu tej koncepcji – co, jeśli prymitywne kultury afrykańskie są w rzeczywistości równie zaawansowane jak nasza, z tą jedynie różnicą, że rozwój poszedł w zupełnie innym kierunku? Co, jeśli ich obrzędy magiczne są po prostu alternatywą dla naszej technologii? Powstają w oparciu o zbiór niezmiennych zasad – analogicznych do praw fizyki i chemii – charakteryzują się podobną niezmiennością i skutecznością?
Cywilizacja techniczna zwyciężyła – ale czy do końca? Żołnierze, ich statki i karabiny okazały się silniejsze od klątw i zaklęć szamanów. Plemiona nie potrzebowały ogromnych armii ani wielkich organizmów państwowych – naturalną charakterystyką społeczeństwa magicznego było życie w małych grupach. Biali dokonali podboju z zaskakującą łatwością. Świadom tego autor „Zwrotnika nocy” ponownie odwraca sytuację – w zaawansowaną technicznie, racjonalistyczną cywilizację współczesny czarownik wejdzie jak w masło.
Debiut Michaela Grubera wydaje się stereotypową aż do bólu historią seryjnego mordercy, którego zbrodnie – jak to w opowieści o każdym seryjnym mordercy – przerażają bezprzykładnym okrucieństwem. Zbrodniarz wydaje się nieuchwytny, a jego cele nieoczywiste. Mamy zaangażowanego w tę sprawę, lekko zgorzkniałego policjanta, interesujące tło – w tym wypadku czarną społeczność Miami, wreszcie kobietę z przeszłością, która jako jedyna może położyć kres wszystkim okropnościom. Fabularne rozpisanie całości nie powinno zająć więcej niż kartkę z zeszytu.
Ale Gruber miesza już na poziomie narracyjnym, pozwalając czytelnikowi poznać sprawę z różnych perspektyw. Szkielet powieści stanowi opisane w trzeciej osobie śledztwo prowadzone przez detektywa Paza, który szybko zaczyna rozumieć, że sprawa przez niego prowadzona będzie nie tylko najbardziej obrzydliwą, ale i najtrudniejszą w całej karierze. Wkrótce dochodzi wątek Jane Doe (tak w Stanach Zjednoczonych nazywa się niezidentyfikowane zwłoki) pobierającej niegdyś nauki u szamanów. Jane świetnie wie, kto jest mordercą. Tu narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. Do tego jest jeszcze obszernie cytowany dziennik Jane, wprowadzający czytelnika w jej kontakty z prymitywnymi kulturami. Gruber prowadzi akcję standardowo, ale wymaga składania całości z porozrzucanych elementów, co lektury nie ułatwia, czyniąc ją zarazem przyjemniejszą.
Nie można zapomnieć o silnie zindywidualizowanym języku Grubera, który, choć niemiłosiernie efekciarski, pozostaje wciąż w służbie opowieści. A jeśli spróbujemy zdefiniować gatunek książki, wyjdzie nam połączenie thillera z horrorem na ostatnich stronach i obszernego, popularnonaukowego artykułu. Całość zmiksowana sprawnie i z troską, by czytelnik nie nudził się podczas lektury ani jednej strony.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze