"Stowarzyszenie Hipokratesa", Michael Palmer
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temu„Stowarzyszenie Hipokratesa” pod wieloma względami mogłoby służyć za podręcznik z rozrysowanymi regułami gatunku i gdyby dosypać szczyptę poczucia humoru, można by powieść uznać za kolejny dowcip Akunina. Poczucia humoru znajdziemy jednak niewiele. Jest za to doktor Will Grant, znakomity chirurg, nieco zagubiony w codzienności, ale bez reszty oddany swojej pracy. Mamy też mordercę – czy raczej grupę morderców eliminujących kolejnych dyrektorów prywatnych kas chorych. Sprawa wygląda na prywatną krucjatę kogoś głęboko rozczarowanego amerykańską służbą zdrowia. Każdy, kto zna konwencję, domyśli się, że chodzi o coś zupełnie innego.
Istnieją gatunki literackie utożsamiane z określonym twórcą tak ściśle, że trudno powiedzieć w nich coś nowego. Napisano miliony powieści sensacyjnych, a i tak najjaśniej świecą gwiazdy Ludluma i Forsytha. Nikt nie pobije Grishama w thrillerach prawniczych, a trzeba było geniusza na miarę Clive’a Barkera, by odnowić formułę horroru, wypracowaną przez Stephena Kinga. Istnieją też gatunki szalenie hermetyczne – jak opowieść szpiegowska czy historia gotycka, które strasznie ciężko rozruszać, tchnąć w nie nowe życie. Takim gatunkiem jest również thriller medyczny, kojarzony najczęściej z nazwiskiem Robina Cooka. Jego, jak się dowiadujemy z okładki, „wielki konkurent” Michael Palmer nie zrobił za wiele, by mu dorównać.
Śledztwo prowadzi młoda detektyw Patty Moriarty. Partneruje jej zarozumiały, arogancki policjant, który zamiast pomóc, utrudnia śledztwo. Za Patty ciągnie się opinia „córki swojego ojca”, wysokiego rangą oficera policji. Prowadzona sprawa stanowi dla dziewczyny szansę potwierdzenia własnej wartości i zdobycia uznania wśród kolegów. Nie będzie to łatwe, bo natychmiast wplątuje się w romans z głównym podejrzanym – doktorem Willem Grantem.Chirurg ma kłopoty – najpierw otrzymuje tajemniczy telefon od mordercy, który najwyraźniej uważa go za swojego kumpla, a niedługo później pada podczas operacji prosto we wnętrzności pacjenta. Za sprawą narkotyków, które wykryto w jego krwi, traci prawo wykonywania zawodu. To, że został wrobiony, nie ulega wątpliwości – Michael Palmer skonstruował Willa Granta na wzór współczesnego świętego, który nie pije, nie pali, a jak pali, to się nie zaciąga.
Fabuła przebiega standardowo – główny podejrzany jest oczywiście niewinny, romans rozwija się modelowo, a zakończenie autor wykoncypował tak inteligentnie i zaskakująco, że domyślamy się go szybciej niż bohaterowie. Nawet puenta – w domyśle przewrotna – przynosi rozczarowanie. Najpoważniejszą wadą książki nie są bowiem braki fabularne czy koncepcyjne, ale rozpisanie całości wedle reguł gatunku, z dokładnością i zaangażowaniem emocjonalnym maszyny. Palmer dobrze zna zasady funkcjonowania amerykańskiej opieki zdrowotnej i ma zdanie na jej temat. Stąd „Stowarzyszenie Hipokratesa” momentami ugina się pod publicystycznymi zapędami autora. Rozczarowania dopełniają bohaterowie, przewidywalni do bólu i wydający się właściwie zbitką kilku jako tako przystających do siebie cech. W najlepszych momentach książki trudno oprzeć się wrażeniu, że potencjał pozostaje niewykorzystany.
Prawdą też jest, że twórcy literatury popularnej często nie są wirtuozami słowa. Palmer jednak zabiera nas do krainy, w której jeśli jest ciemność, to zawsze nieprzenikniona, a gdy ktoś w pośpiechu rusza samochodem, to tylko z piskiem opon. Niestety, mimo kilku sympatycznych momentów i ogromnego materiału faktograficznego ta książka jest kalką nawet na poziomie słowa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze