„Prawdziwa historia kota w butach”, Pascal Herold, Jerome Deschamps
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuCiekawe, wyraźnie inspirowane Gaudim asymetryczne dekoracje. Niezwykle intensywna kolorystyka filmu i zwariowane pomysły formalne. Wrażenie robią kostiumy. Całość przypomina szalony, ale sympatyczny psychodeliczny sen, który może się podobać. W dialogach masa popkulturowych nawiązań i żartów czytelnych głównie dla dorosłych. Być może ten kolorowy i intensywny film spodoba się najmłodszym widzom.
Nigdy nie kryłem — jestem fanem tak bardzo popularnej od kilku lat cyfrowej animacji. Stąd przykro mi, że cały ten nurt zmonopolizowali Amerykanie. Europejscy twórcy konsekwentnie pozostają w tyle za produkcjami studiów Pixar, Dreamworks i Sony. Wydawało się, że poprzedzona ciekawą reklamą wysokobudżetowa adaptacja klasycznej bajki Charles'a Perrault może zmienić ten stan rzeczy. Niestety — nie zmieniła.
Film Herolda i Deschampsa rozpaczliwie próbuje sprostać współczesnym standardom, ale wychodzi mu to marnie. Braki widać już na płaszczyźnie animacji. Prawdziwa historia kota w butach wygląda jak film sprzed kilku lat. Drażnią statyczne tła i ograniczona, kwadratowa mimika postaci. Ale to wszystko jeszcze pół biedy, te braki francuscy twórcy nadrobili konceptem. Naprawdę ciekawe są wyraźnie inspirowane Gaudim asymetryczne dekoracje (choćby zamek króla w kształcie gigantycznego obłego tortu). Równie frapujące wrażenie robią kostiumy. Barokowe szaty skontrastowano tutaj ze współczesnymi, skórzanymi, a nawet lateksowymi elementami. Jeżeli dodać do tego niezwykle intensywną kolorystykę filmu i zwariowane pomysły formalne (np. królewska karoca ciągnięta przez zastęp gigantycznych strusi), całość robi wrażenie szalonego, ale sympatycznego psychodelicznego snu, który może się podobać.
Znacznie gorzej prezentuje się scenariusz. Z początku wydaje się, że Herold i Deschamps poszli pod prąd, zlekceważyli wszechobecny zwyczaj przełamywania bajek masą popkulturowych nawiązań i opowiedzieli klasykę Perrault "po bożemu". Ale to tylko pierwsze wrażenie. Bo o ile sama historia (biedny syn młynarza Piotruś dziedziczy gadającego, odzianego w siedmiomilowe buty kocura, który pomaga mu zdobyć serce pięknej królewny) nie odbiega zanadto od klasyki, o tyle prawdziwym kuriozum są dialogi. To w nich znajduje swe ujście wspomniana moda na popkulturowe nawiązania i żarty czytelne głównie dla dorosłych. Tyle że jest tych żartów po prostu zbyt wiele, a ich poziom przez większość filmu pozostaje (delikatnie mówiąc) nierówny. Odpowiedzialni także za scenariusz reżyserzy zachowują się tak, jakby za punkt honoru wzięli sobie zaprawienie komizmem dosłownie każdego wypowiadanego tutaj zdania. W efekcie film bardzo szybko przestaje śmieszyć, a zaczyna drażnić. Podobnie jak bohaterowie: wszyscy (może poza Piotrusiem i królewną) przywodzą tu na myśl znerwicowanych paranoików, którzy nieustannie monologując, za wszelką cenę (i jednocześnie nieudolnie) próbują przywłaszczyć sobie uwagę widza. Sympatyzować z nimi naprawdę nie sposób.
Podobnie rzecz ma się z polskim tłumaczeniem. Autor przekładu wyraźnie małpuje niezastąpionego Wierzbiętę (odpowiedzialnego za dialogi m.in. w Shrekach), ale małpuje go nieudolnie, przesadza na każdym kroku. Naprawdę ciężko doszukać się choćby jednego zdania nienasyconego aluzjami do wszelkiej maści Tańców z gwiazdami, newsów o rodzimych celebrytach itd. U wspomnianego Wierzbięty było to subtelne, łatwe do odczytania, ale nie naruszające realizmu rozgrywających się zwykle "dawno temu" opowieści. Bohaterowie Prawdziwej historii kota w butach zachowują się tak, jakby czas spędzali głównie przed telewizorem (ewentualnie na lekturze tzw. kolorowych pism) i zaczerpniętą stamtąd wiedzą koniecznie musieli popisywać się na każdym kroku. Do tego dochodzi nieudolne i trącące myszką naśladownictwo slangu młodzieżowego. Wszystko podane w przeładowanej, histerycznej manierze. W efekcie wyraźnie męczą się z tym, wyśmienici przecież, aktorzy. Próbują nadążyć za tempem filmu, szarżują, grają na "wysokim C", ale słynnej w całym świecie lekkości i naturalności polskiego dubbingu dopatrzeć się tutaj naprawdę trudno.
Być może ten kolorowy i intensywny do przesady film spodoba się najmłodszym widzom. Ale i tego nie jestem pewien. Licznie zgromadzone na pokazie prasowym dzieciaki robiły wrażenie przytłoczonych całym tym chaosem; szczerze mówiąc: przytłoczony byłem i ja.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze