Po przeczytaniu książki Chrisa Stewarta zapewne każdy chciałby znaleźć się na miejscu autora. Podróż do słonecznej Hiszpanii, ucieczka od cywilizacji na farmę, gdzie nie ma nawet bieżącej wody - to jak wyprawa do innego świata. Czy lepszego?
Trudno powiedzieć, bo idyllę bohatera – podróżnika co rusz zakłócają prozaiczne problemy życia codziennego. Okazuje się, że z pozoru atrakcyjny zakup ziemi, nie jest wcale tak korzystny, jak wydawał się na początku, a na dodatek farma może zostać w przyszłości przeznaczona do likwidacji. Wprawdzie jej nowy właściciel otrzyma odszkodowanie, ale przecież nie po to kupował ziemię, by się jej od razu pozbyć. Jest jeszcze jeden „drobny” problem: szczęśliwy posiadacz farmy musi o swoim szalonym zakupie powiedzieć żonie i zachęcić ją do przyjazdu do Andaluzji. Czy małżonka da się skusić na podróż w dzikie ostępy Hiszpanii?
Jeżdżąc po cytrynach to książka tak pogodna, jak jej okładka, a swoim klimatem przypomina film Pod słońcem Toskanii. Tu też jest marzenie o cudownym miejscu, które oczarowuje piękną przyrodą. I to marzenie się ziszcza: A trzeba powiedzieć, że cytryn było naprawdę zatrzęsienie. Gnały obok nas, niesione prądem bulgoczącego nieopodal strumienia. Miejscami drogę pokrywała warstwa rozciapanych owoców, jak dywan. Pod drzewami aż żółto było od złotych kul.
Każdy rozdział książki otwierają czarno – białe reprodukcje zdjęć z wyprawy do Andaluzji, które są jak komiksowa wersja literackiej podróży. Jednak czytelnikowi musi pomóc wyobraźnia, bo załączone fotografie nie oddają barw soczystej zieleni, intensywności słońca oraz kolorów wszechobecnych cytrynowych gajów. El Valero to dla Chrisa przestrzeń niezwykła, nie tylko ze względu na swoją urodę. Właśnie tam urodziła się (i tam będzie dorastać) jego córeczka Chloe. To również miejsce, które Chris zbudował i poprawiał własnymi rękami. Tam mieszkają ludzie, którym bohater zaufał i którzy pomogli mu przezwyciężyć pierwsze trudności.
Chris Stuart to postać nietuzinkowa. Zrezygnował z kariery muzycznej w słynnej grupie Genesis po to, by jako postrzygacz owiec i wędrujący pisarz znaleźć swoje miejsce na ziemi. W ten właśnie sposób trafił do odległej górskiej fermy w Andaluzji. I to ta wyprawa natchnęła go do spisania swoich przeżyć w książce Jeżdżąc po cytrynach. Jest to niezwykły pamiętnik kogoś, kto zrezygnował z życia w wielkim mieście, by odnaleźć spokój z dala od cywilizacji i jej luksusów. Chris Stuart podobno nigdy nie żałował swojej decyzji. Tym bardziej, że poprzedziły ją liczne podróże w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Chris był przecież marynarzem w Chinach, pracownikiem cyrku, kucharzem i pilotem. A człowiekowi, który jest spragniony wielu przygód, na pewno nie jest łatwo osiąść w jednym miejscu. Tym bardziej opowieść o Andaluzji zasługuje na nasze zainteresowanie. Jeżdżąc po cytrynach to lektura, która sprawi, że niejeden czytelnik zapragnie w czasie wakacji odwiedzić Hiszpanię.