„To nie są moje wielbłądy”, Aleksandra Boćkowska
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuPRL to nie tylko badania historyczne i odsłanianie tajemnic ówczesnej władzy. To także ważny okres dla rozwoju polskiej kultury, sztuki oraz mody. Właśnie o tym pisze Aleksandra Boćkowska – freelancerka i feministka, kiedyś dziennikarka „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka”, „Elle” i „Vivy! Moda”, a dziś autorka błyskotliwej opowieści o modzie w PRL – książki adresowanej nie tylko do czytelników pamiętających czasy Polski Ludowej.
W PRL moda była polem walki. I to na wielu frontach — tak zaczyna się jeden z rozdziałów książki Aleksandry Boćkowskiej, poświęconej czasom, do których dziś często wracamy, szukając odpowiedzi na to, jak nasze życie zmieniało się na przełomie ostatnich kilkudziesięciu lat. Bo PRL to nie tylko badania historyczne i odsłanianie tajemnic ówczesnej władzy. To także ważny okres dla rozwoju polskiej kultury, sztuki oraz mody. Właśnie o tym pisze Aleksandra Boćkowska – freelancerka i feministka, kiedyś dziennikarka „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka”, „Elle” i „Vivy! Moda”, a dziś autorka błyskotliwej opowieści o modzie w PRL – książki adresowanej nie tylko do czytelników pamiętających czasy Polski Ludowej. Bo do „Wielbłądów” powinno sięgnąć również młode pokolenie, które chciałoby zrozumieć nie tylko fenomen strojów kobiet z fotografii przechowywanych w rodzinnych albumach, ale i nauczyć się twórczego, nowoczesnego myślenia o modzie, postrzeganej nie tylko jako zbiór kanonów dotyczących ubierania się, ale i jako sposób na wyrażenie siebie (czytaj: zamanifestowanie swojej niezależności i oryginalności). Czy warto pisać o modzie w PRL? Zdecydowanie tak. To truizm, ale warto o nim pamiętać: po zakończeniu wojny ludzie marzyli o normalności, a powrót do niej mógł być możliwy właśnie dzięki modzie. Ludzie chcieli wyróżniać się, wyglądać niebanalnie, ciekawie, a państwo – jak to państwo – uważało, że wszystko jest OK, materiałów krawieckich brakuje, a wzorce z Zachodu nie nadają się do kopiowania. Jak w takiej sytuacji radzili sobie młodzi projektanci, którym nie pasowała szarość i bylejakość klasycznych ubiorów? O tym właśnie pisze Aleksandra Boćkowska.
Na kartach tej książki pojawia się wiele znanych (również dziś) postaci: Jerzy Antkowiak, Barbara Hoff, Jadwiga Grabowska. Ale Boćkowska pisze o modelce Małgorzacie Niemen, która nosiła kiedyś robotniczy kombinezon z kieszeniami na narzędzia; wspomina również pisarkę Joannę Bator i jej jaskrawożółty prochowiec, kupiony w latach 80-tych w Pedecie, czyli Powszechnym Domu Towarowym. Pisze również o modelce Mody Polskiej Małgorzacie Wróblewskiej-Blikle, która tak wspomina jeden ze szlagierów ówczesnej mody: Redingot, to znaczy mocno wcięty, dużym stojącym kołnierzem, miał ogromne stębnowania przeszyte do środka z zakładką, szerokie mankiety zapinane na szamerowania, cały z cienkiego czerwonego sukna, podszyty cieniutkim misiem. „Zdobycie” takiego redingota nie było sprawą łatwą. Mimo wszystko kobiety robiły, co mogły, żeby dobrze wyglądać. Dlatego sprawą nieodzowną w PRL było posiadanie dobrego krawca lub krawcowej. I zdobycie ciekawych materiałów.
Aby zrozumieć fenomen mody w PRL warto uważnie przyjrzeć się opublikowanemu w książce plakatowi reklamowemu Mody Polskiej, stworzonemu w 1959 roku przez Romana Cieślewicza. Widnieje na nim posąg egipskiej królowej Nefretete, której głowę przystrojono czerwoną draperią. Jak twierdzi badaczka wschodnioeuropejskiej mody Djurdji Bartlett, plakat wiele mówi o socjalistycznej modzie. Postać Nefretete umiejscawia modę w wieczności inspirowanej klasycznymi wartościami, a użycie kolażu sugeruje nowoczesność. Socjalistyczna moda miała uciec od burżuazyjnej dekadencji i stać się wieczna jak klasyczna sztuka - pisze Bartlett. Co więc mogli zrobić ambitni projektanci, marzący o stworzeniu (nie o odświeżeniu, bo nie było czego odświeżać) modowego stylu Polki i Polaka? Przemycali, by nie rzec kopiowali, paryskie trendy, a fabryki przykrawały je do ówczesnych możliwości, zmieniając a to fason, a to kolor, a to tkaninę - twierdzi Aleksandra Boćkowska. A ich spektakularne zmagania potwierdza, publikując w książce okładki czasopism (m. in. magazynu ilustrowanego „Ty i Ja”), zdjęcia z sesji fotograficznych i pokazów mody oraz fotografie zwyczajnych obywateli, odwiedzających domy mody lub przechadzających się ulicami miast. Dzięki temu młode pokolenie czytelników i czytelniczek może przekonać się, jak wiele dziś polska moda zawdzięcza ówczesnym projektom m. in. Jerzego Antkowiaka i Barbary Hoff.
Na koniec zagadka: do jakiego „modowego zjawiska” nawiązuje tytuł książki Aleksandry Boćkowskiej? O jakie wielbłądy chodzi? By nie psuć przyjemności, płynącej z lektury, podpowiemy tylko, że chodzi o słynne sukienki z 1971 roku, stworzone dla francuskiej marki Pierre d'Alby. Kto rozwikła tajemnicę?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze