„Chłopak do towarzystwa”, Shari Berman, Robert Pulcini
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuDuet sięga po kontrowersyjne treści, ale serwuje je delikatnie, nieomalże pruderyjnie. Przepyszna komedia: anarchistyczna, zwariowana, żywa i barwna. Pełna przekomicznie niezręcznych sytuacji i przede wszystkim kapitalnie nakreślonych postaci, mamy tu cały pochód ekscentryków. Pierwszorzędne kino. Urocze, ale też na swój sposób niegrzeczne i prowokujące.
Pisaliśmy o tym już wielokrotnie: amerykańskie kino niezależne ma się dobrze. W ostatnich latach zyskało możnych protektorów (m.in. HBO, festiwal w Sundance) i nową tożsamość. I tak zza Oceanu konsekwentnie trafiają na nasze ekrany ciepłe, przekorne komedie o nieprzystosowanych do życia ekscentrykach. Dziwakach, którzy poprzez narzuconą przez los konieczność kontaktu z innymi ludźmi, odnajdują swoje miejsce w życiu. Dokładnie w tym duchu utrzymany jest nowy obraz wsławionego sukcesem (i, a jakże, nagrodzonego w Sundance) American Splendor duetu Berman-Pulcini.
Louis Ives (Paul Dano) wykłada na uniwersytecie w Princeton. Chorobliwie nieśmiały względem kobiet, sfrustrowany nieustannym kontaktem z pięknymi studentkami ukojenie znajduje w… przymierzaniu damskich ciuchów. Kiedy jego hobby wychodzi na jaw, Louis traci pracę. Ale niewiele sobie z tego robi: niepewny własnej tożsamości, od dzieciństwa marzący o karierze pisarza, wyjeżdża do Nowego Jorku. Tam z miejsca trafia w otoczenie dalece większych niż on sam dziwaków. Przewodzi im nowy gospodarz Louisa: podnajmujący pokoje podstarzały dandys, dżentelmen o poglądach mizogina, zubożały elegant i niedoszły dramaturg, Henry Harrison (kapitalny Kevin Kline). By opłacić czynsz Louis zatrudnia się w miejscowej gazecie. Poznaje tam śliczną redaktorkę Mary Powell (Katie Holmes), w której z miejsca się zakochuje. I tu ponownie daje o sobie znać jego nieśmiałość: próby zdobycia względów Mary kończą się fiaskiem. Z pomocą przychodzi Louisowi jego nowy mentor: Harrison okazuje się być nie tyle żigolakiem, co ekskluzywnym panem do towarzystwa. W dodatku chętnym wprowadzić w arkana swojej profesji młodszego kolegę. I tak Louis zaczyna poznawać reguły flirtu.
Streszczenie może wprowadzić w błąd. Bo Harrison owszem, utrzymuje się dzięki względom pań, ale kategorycznie gardzi przedmałżeńskim seksem. W ogóle gardzi seksem, a o kobietach ma raczej niepochlebne zdanie. Jego klientki to głównie milionerki w bardzo już podeszłym wieku. Chłopak do towarzystwa nie jest też opowieścią o narodzinach transwestyty: damskie fatałaszki to dla Louisa przede wszystkim ucieczka przed własną nieśmiałością. Berman i Pulcini sięgają po kontrowersyjne treści, ale serwują je delikatnie, nieomalże pruderyjnie. Z początku wychodzi im z tego przepyszna komedia: anarchistyczna, zwariowana, żywa i barwna. Pełna przekomicznie niezręcznych sytuacji i przede wszystkim kapitalnie nakreślonych postaci (bo pochód ekscentryków nie kończy się tu na Henrym i Louisie). Naprawdę wesoło robi się, kiedy nieśmiały młodzian zyskuje ogładę szturmując wdzięki obsypanych diamentami dziewięćdziesięciolatek. I do tego miejsca (a więc mniej więcej do połowy) Chłopak do towarzystwa to pierwszorzędne kino. Urocze, ale też na swój sposób niegrzeczne i prowokujące.
Fanów American Splendor wypada ostrzec: tym razem duetowi Berman-Pulcini starczyło pomysłów na połowę filmu. W drugiej części napięcie wyraźnie spada, rozwiązania stają się dość stereotypowe (by nie rzec banalne), a wszystko co pikantne ustępuje miejsca typowo „sundance’owej” historyjce o godzeniu się ze światem, samoakceptacji itd. Ale i tak ogląda się to dobrze. Bo Berman i Pulcini wyposażyli się w tajną broń: Kevina Kline’a. Podczas gdy Paul Dano (Mała Miss, Zdobyć Woodstock) kolejną już rolę wygrywa na identycznej manierze uroczego gapy, nagrodzony Oscarem za Rybkę zwaną Wandą Kline najwyraźniej próbuje sięgnąć po kolejną statuetkę. Harrison to jedna z ról jego życia. Nie chcę zdradzić zbyt wiele, ale tak wyrazistej mieszaniny fobii, megalomanii, elegancji, humoru i wszelkiej maści dziwactw dawno już nie widzieliście. Kline jest niepospolicie charyzmatyczny, bez trudu kradnie dla siebie cały film. W dodatku nie przeszarżowuje: jego wygłupy maja wielką siłę, ale nie przekraczają granicy realizmu.
I dzięki niemu broni się cały Chłopak do towarzystwa. Bo nie sposób nie dostrzec, że nowa amerykańska alternatywa zaczyna popadać w schemat. Opowiada wciąż te same historie, kurczowo trzyma się wypracowanej (i gwarantującej sukces) konwencji. Ale też szczerość nakazuje przyznać: póki pupile Sundance będą trzymali w rękawach asy takie jak kreacja Kline’a, póty będziemy oglądać ich filmy z prawdziwą przyjemnością.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze