Żonglowanie stymuluje mózg
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuRozpoczęcie nowego roku szkolnego zawsze przynosi edukacyjne niespodzianki. Ministerstwo Edukacji Narodowej, żywiąc przekonanie, że nauczyciele to bogata grupa zawodowa (a więc podatna na eksperymenty), regularnie zmienia podstawy programowe nauczanych przedmiotów. Najczęściej dzieje się tak, że zmiany te według nauczycieli nie mają albo żadnego sensu, albo w niewielkim stopniu odpowiadają umiejętnościom edukacyjnym współczesnego ucznia.
Nie jest „narzekactwem” stwierdzenie, że uczniowie coraz gorzej przyswajają wiedzę i to z każdego przedmiotu. Najtrudniej jest chyba nauczycielom języka polskiego, bo to oni zmagać się muszą z brakiem umiejętności analizy tekstu literackiego oraz z tragicznym poczuciem stylistyki i szczątkową znajomością ortografii. Nauczyciele przedmiotów ścisłych mają nieco łatwiejsze zadanie, bo dziś kładzie się nacisk na edukację matematyczną. Mimo to w dobie superszybkich komputerów, które wykonują za nas wszystkie obliczenia, trudno zmusić uczniów, by chcieli opanować trygonometrię, algebrę lub podstawy rachunku prawdopodobieństwa. Dlatego Ministerstwo robi, co może, by ktoś jeszcze tę nieszczęsną maturę zdał, bo może wtedy podejmie naukę na wyższej uczelni (przecież Polacy muszą być wykształconym narodem!).
Niestety rokroczne zmiany podstaw programowych (chociaż przynoszą korzyść wydawcom, księgarzom oraz autorom podręczników) nie powstrzymają zidiocenia polskiego społeczeństwa. Mimo że większość dorosłych ludzi ma w naszym kraju albo dyplom ukończenia szkoły średniej albo tytuł magistra, doskonale wiemy, jak teoretyczna wiedza, zdobyta w trakcie 5 lat studiów, ma się do rzeczywistości. I jak łatwo jest zdobyć zaszczytne miano magistra, płacąc czesne na prywatnej uczelni. Mimo to urzędnicy, całkowicie oderwani od szkolnej rzeczywistości, proponują nauczycielom bezsensowne „rozwiązania”.
Stąd wzrastająca popularność alternatywnych metod nauczania, kładących nacisk na harmonijny rozwój umysłu i ciała poprzez zastosowanie praktyk medytacyjnych, oddechowych i rozwoju poprzez sztukę. Na świecie jest mnóstwo tzw. szkół waldorfskich, które wykorzystują działania artystyczne (malowanie, rysowanie, śpiewanie, nauka gry na instrumentach), a także uczenie się poprzez praktyczne zajęcia (warsztaty, rzeźbiarstwo, pielęgnacja ogrodu). I słusznie, bo nauka to kształcenie teoretyczne i praktyczne, zdobywanie wiedzy i konkretnych umiejętności. Niestety odchodzą do lamusa takie przedmioty jak „zajęcia praktyczno-techniczne”, plastyka, muzyka itp. Nauka wytwarzania jakichkolwiek przedmiotów w domowych warunkach nie ma przecież sensu, skoro za rogiem jest pierwszy lepszy hipermarket z gotowymi produktami prosto z Chin. Kiedyś na zajęciach warsztatowych w podstawówce robiło się np. zmiotkę do śmieci. Spróbujmy dziś zaproponować uczniom wykonanie takiego przedmiotu? (spojrzą na nas jak na wariata).
Nie twierdzę, że dzięki zajęciom technicznym lub artystycznym młodzież natychmiast poprawi swoje osiągnięcia z języka polskiego lub matematyki. Myślę o całościowym, holistycznym spojrzeniu na ucznia – spojrzeniu, którego brakuje współczesnej polskiej szkole. Chociaż nauczyciele na pewno chcieliby wykorzystywać nowe techniki wspomagające edukację, Ministerstwo ma w nosie ich „zachcianki”. A przecież zmiana podstaw programowych niczego nie przyniesie, skoro uczniowie (przyzwyczajeni do kalkulatorów, komputerów i internetowych encyklopedii) tracą naturalne dla wcześniejszych pokoleń umiejętności, chociażby liczenia pieniędzy wydanych na zakupy. To się naprawdę dzieje. Wystarczy przyjrzeć się młodym nastoletnim obywatelom, którzy z tępymi minami stoją przy kasie, ściskając w rękach puszkę napoju energetyzującego. A przecież można by wprowadzić do szkół (w niektórych już ma to miejsce), techniki harmonijnego rozwoju umysłu, wspomagające zajęcia z matematyki, fizyki lub chemii. To na Zachodzie przynosi ciekawe efekty. Oto technika skutecznie egzekwowana przez autora tego tekstu:
Jak wiemy nasz mózg zbudowany jest z dwóch półkul: lewa odpowiada za myślenie analityczne: rozwiązywanie zdań z matematyki, wyciąganie wniosków z danych itp. Druga natomiast to półkula „artystyczna”, która odpowiada za syntezę danych, korzystanie z kolorów i dźwięków. Ludzie, którzy lubią nauki ścisłe, mają lepiej rozwiniętą półkulę lewą. Natomiast artyści — prawą. Optymalnym stanem naszego umysłu jest sytuacja, w której udaje nam się zsynchronizować działanie obu półkul. Jak to zrobić? Otóż jest prosta metoda, wykorzystywana między innymi przez menedżerów wielkich korporacji: Apple, Massachusetts Institute of Technology, Microsoft czy AT&T. Panowie w garniturach, po przyjściu do pracy, po prostu żonglują trzema piłeczkami, wykonując w ten sposób tzw. ruchy naprzemienne. Kiedy podnosimy lewą rękę, za ruch odpowiada półkula prawa. I na odwrót: podniesiona prawa ręką, to przepływ impulsów nerwowych w półkuli lewej. W trakcie żonglowania błyskawicznie, bez zastanowienia, wykonujemy ruch ręką lewą i prawą, automatycznie „przełączając” obie półkule. Dzięki temu tworzy się silne połączenie, synchronizujące pracę obu części naszego mózgu. Co nam to daje? Idealny stan, w którym możemy być jednocześnie świetnymi matematykami i artystami. Może ktoś nazwie to zaklinaniem rzeczywistości, ale wystarczy tylko spróbować. Jeśli nie poczujemy się geniuszami, to może poprawi się nasza kondycja i fizyczne samopoczucie? Co ważne, każdy z nas jest w stanie opanować tę technikę. Dlatego proponuję, by przed rozpoczęciem lekcji nauczyciel ze swoimi uczniami żonglował przez kilka minut na szkolnym korytarzu. Świetna zabawa gwarantowana, a i efekt może przejść najśmielsze oczekiwania.
Jeśli Amerykanie potrafią, Polacy również. Trzeba tylko zmienić sposób patrzenia na edukację. Bo uczenie to nie tylko przekazywanie wiedzy, ale i wspólne odkrywanie świata. Zamiast więc zmieniać programy nauczania (próbując udowodnić społeczeństwu, że urzędnik za biurkiem coś robi i jest potrzebny), spróbujmy zastanowić się, jak naprawdę funkcjonuje nasz umysł, w jaki sposób pobudzić go do pracy i jak odbudować klasyczną, już od średniowiecza znaną relację uczeń – mistrz? Może dzięki temu wykształcimy ludzi, którzy telewizyjnego gniota nie będą traktować jak arcydzieło sztuki filmowej, a kakofoniczną piosenkę za coś lepszego niż opera Mozarta? Życzę tego sobie i wszystkim czytelnikom.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze