"Raport Badeni", Krzysztof Maćkowski
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuTę książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością nie tylko ze względu na walory fabularne – „Raport Badeni” stanowi powiew świeżości w dusznym pokoju pełnym epigonów Marka Krajewskiego. Krajewszczyzna w wypadku Maćkowskiego polega na użyciu historycznej scenerii – skoro Wrocław i Warszawa były już zajęte, autor zadowolił się Krakowem pijanego Przybyszewskiego.
Tę książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością nie tylko ze względu na walory fabularne – „Raport Badeni” stanowi powiew świeżości w dusznym pokoju pełnym epigonów Marka Krajewskiego. Oczywiście tej powieści nie byłoby bez „Śmierci w Breslau”, podobnie jak większości kryminałów, które dzisiaj się u nas ukazują. Krajewszczyzna w wypadku Maćkowskiego polega na użyciu historycznej scenerii – skoro Wrocław i Warszawa były już zajęte, autor zadowolił się Krakowem pijanego Przybyszewskiego.
Na Błoniach, gdzie wciąż pasą się krowy, znaleziono ciało Judyty Badeni, dziewczyny zaangażowanej w raczkujący jeszcze ruch socjalistyczny oraz w związek z „literackim cyganem”, poetą. Wszystko wskazuje, że popełniła samobójstwo i pewno sprawie łeb by ukręcono, gdyby nie inspektor Gustaw Mahler, który oczywiście wie lepiej. Prowadząc śledztwo, wędruje w głąb krakowskiego brudu, od sekretnych domów publicznych przez wściekłych obrońców moralności po mroczne sekrety żydowskich kamienic, zakochania szczęśliwe i nieszczęśliwe, heroinistów, prostytutki, porządnych ludzi. Choć tych ostatnich jest stosunkowo niewielu.
Można odnieść wrażenie, że Maćkowski stanąłby na głowie albo i przeskoczył Barbakan, żeby tylko wciągnąć czytelnika do swojego świata. Stąd szczególny zabieg: książkę przedzielają fragmenty listów miłosnych z epoki, relacje z pierwszych meczów piłkarskich, przedziwne nowinki z Czarnego Lądu oraz sfabrykowana, przezabawna korespondencja Przybyszewskiego z wierzycielem. Poczucie humoru, zgrabnie wplecione aluzje do współczesności podnoszą walory lektury.
W konsekwencji Maćkowski jest niemal programowo antyliteracki, jakby formalne zabawy w notkach i listach wystarczały mu w zupełności. „Raport” w tytule nie jest przypadkowy, powieść napisano bowiem językiem oszczędnym i niemal policyjnym. Wyczucie słowa ujawnia się w dialogach, których zresztą tu mnóstwo, a inspektor Mahler nieustannie toczy bitwy słowne z każdym, kto mu się nawinie.
Smaczki, drobiazgi, udane wejście w realia pozostają jednak służebne względem samej intrygi. Ta wychodzi od historii miłosnej i prowadzi nas do zapomnianego już świata, gdzie słowa „socjalista” i „terrorysta” znaczyły niemal to samo. Maćkowski nie próbuje udziwniać fabuły, wierzy, że inteligentnie skonstruowana intryga starczy w miejsce postmodernistycznych pomysłów. I rzeczywiście, rozwiązanie nie przynosi rozczarowania – chyba że ktoś oczekuje satanistycznych spisków z Piłsudskim jako ostatnim Jagiellonem. Można i tak. W tej książce jest jednak jakaś elegancja.
Kraków dla młodszego pokolenia pisarzy wydaje się miastem kłopotliwym, którego nie sposób wyłuskać spod fałszywego złota własnej legendy. Stąd próby demitologizacji miasta w książkach Czerskiego, Krasnowolskiego, ostatniej powieści Gai Grzegorzewskiej. Tymczasem Maćkowski z bezwstydną klasą wykorzystuje narkotyczny koloryt modernizmu, pozwalając sądzić, że nocne życie dzisiejszego Krakowa jest jedynie cieniem tego sprzed stu lat. Wywołuje to miasto przez ludzi, knajpy, puls nocnego życia, a nie, jak chcieliby niektórzy, w drodze dookreślania nazw ulic, wyglądu kamienic, konstruowania literackiego przewodnika.
Mam też nadzieję, że Maćkowski nie po to tak przyłożył się do tej książki, wywołując modernistyczne duchy, by zaraz odpuścić, zwrócić się ku innym tematom albo odłożyć pióro. Innymi słowy, „Raport Badeni” jest obietnicą najlepszej kryminalnej serii od czasów Krajewskiego.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze