"Horton słyszy Ktosia", Jimmy Hayward, Steve Martino
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuHorton to ogromny, ważący pięć ton słoń. Sympatyczny obibok o złotym sercu, wiecznie roztargniona i beztroska gapa. Uwielbia go miejscowa dzieciarnia - jest dla niej zaprzeczeniem nudnego, racjonalnego i poukładanego świata dorosłych. Sympatyczna, efektowna, ciepła, ale nie spełniająca współczesnych standardów produkcja. Można polecić ją jedynie najmłodszym.
Tego, że cyfrowo generowane animacje przeżywają aktualnie swój złoty wiek, uświadamiać nikomu nie trzeba. Podobnie jak tego, że od ponad dziesięciu lat dynamikę ich rozwoju wyznacza wyścig dwóch głównych, konkurujących ze sobą producentów — wytwórni Pixar i Dreamworks. Na marginesie tej konkurencji pojawiają się niekiedy nowi gracze i bywa, że także oni wnoszą świeży powiew. Tak było ze studiem Sony i ich zeszłoroczną, nominowaną do Oscara animacją Na fali. Podobnie studio Blue Sky (oddział 20th Century Fox), które podbiło rynek Epokami lodowcowymi. Tyle, że najwyraźniej ekipie Blue Sky szybko wyczerpały się pomysły. Dowodem nie tylko realizacja kolejnej, trzeciej już Epoki lodowcowej, ale także ich najnowsza produkcja Horton słyszy Ktosia. Sympatyczna, efektowna, ciepła, ale — niestety — nie spełniająca współczesnych standardów.
Horton to ogromny, ważący pięć ton słoń. Sympatyczny obibok o złotym sercu, wiecznie roztargniona i beztroska gapa. Uwielbia go miejscowa (a więc zamieszkująca dżunglę) dzieciarnia — jest dla niej zaprzeczeniem nudnego, racjonalnego i poukładanego świata dorosłych. Tym samym Horton wzbudza zawiść owych dorosłych, jest dla nich klasycznym niepasującym elementem, freakiem i odszczepieńcem. Początkowo sytuacja jest daleka od konfliktu, Horton zostaje wrzucony do szufladki "dziwny, ale nieszkodliwy". Jedyna przykrość, jaka go spotyka to ta, że nie wszyscy rodzice pozwalają mu bawić się ze swoimi pociechami (przoduje w tym będąca uosobieniem totalitarnych ciągot Kangurzyca). Wszystko zmienia się, kiedy Horton w trakcie kąpieli doznaje swoistej iluminacji — z przelatującego obok pyłka (kwiatu, kurzu — tego do końca nie wiadomo) dobiegają go głosy. Słoń ratuje pyłek przed utonięciem i — jako posiadacz gigantycznych uszu i wyśmienitego słuchu — podejmuje próbę skontaktowania się ze źródłem owych głosów. Czeka go szokujące odkrycie — we wnętrzu pyłku znajduje się mikroskopijny równoległy świat — Ktosiowo, rozległa kraina zamieszkana przez Ktosiów. Ktosie to cywilizacja, co się zowie — mają miasta, urzędy, władzę, technikę, pojazdy, instytuty badawcze. Jednocześnie nie posiadają świadomości istnienia świata zewnętrznego i związanych z nim zagrożeń. Horton bierze na siebie rolę opiekuna Ktosiowa, obiecuje (a dane słowo to jedna z niewielu rzeczy, które traktuje naprawdę poważnie) umieścić pyłek w miejscu, gdzie nie będzie mu groziło żadne niebezpieczeństwo. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jego długi język. Przemawiający do pyłku i przekonujący wszystkich wokół o istnieniu zamieszkującego w nim świata słoń początkowo zostaje uznany za wariata. Ale że wiarę dają mu dzieci, dorośli nie chcą tego dłużej tolerować. Stery przejmuje Kangurzyca. Najpierw zatrudnia najemników, którzy mają zniszczyć pyłek, później buntuje przeciw Hortonowi całą dżunglę.
Horton słyszy Ktosia to ekranizacja niezwykle popularnych za oceanem książek dla dzieci autorstwa Dr. Seussa. Seuss wydał ponad 40 książek, sprzedał je w łącznym nakładzie 200 milionów egzemplarzy. Wielokrotnie sięgali po nie filmowcy, zwykle z marnym skutkiem (przykładem Grinch: Świąt nie będzie). Specyficzny humor Seussa, jego prosty język i odwołujące się do wyobraźni narracje okazały się trudno przekładalne na język filmu. Poirytowani spadkobiercy zablokowali produkcję kolejnych Seussowych fabuł. Wydali zgodę jedynie na animację, której zgodności z estetyką oryginału sami, jako współproducenci, podjęli się dopilnować. To definiuje z kolei wszystkie wady i zalety Hortona. Amerykańskie dzieciaki będą prawdopodobnie zachwycone ożywieniem bajki ich dzieciństwa. W Europie, a na pewno w Polsce, pojawia się problem. Pomimo kilku tłumaczeń Stanisława Barańczaka, trudno przekładalna na słowiańskie języki poetyka Seussa nie zdobyła u nas masowej popularności. I tak wierność oryginałowi przestaje być zaletą, a może być wadą. Bo precyzyjna adaptacja uniemożliwiła zastosowanie tych wszystkich środków wyrazu, które uwielbiają fani Pixara i Dreamworks. W efekcie nie odnajdziemy w Hortonie tego wszystkiego, co tygrysy lubią najbardziej — a więc przewrotnego, czytelnego głównie dla dorosłego widza humoru, popkulturowych odniesień, szalonego tempa, całego tego mrugania okiem do odbiorcy, które sprawiło, że na kreskówki chodzą obecnie do kin widzowie w każdym wieku. W polskich realiach Horton pozostaje głównie bajką dla dzieci, co w aktualnej poetyce animacji jest wyraźnym anachronizmem.
Oczywiście autorzy Epoki lodowcowej dają widzowi wszystko to, czego może on oczekiwać. Mamy więc piękną i efektowną animację, świetnie zobrazowany ruch, przezabawne niekiedy epizody, ale brakuje tego, co w animacjach ostatniej dekady najważniejsze — brawury i permanentnego zaskakiwania. Samo założenie równoległego świata umieszczonego w małym pyłku jest wyśmienite, ale pozostaje nierozwinięte. Także poprzez dziurawą logikę całej opowieści. Nawet najmłodszym widzom nietrudno będzie skojarzyć, że śmiertelne zagrożenie świata Ktosiów skończyłoby się w momencie, w którym przestałby opiekować się nim Horton. A opieka Hortona nad Ktosiowem to główna oś całego filmu. Obraz próbuje się bronić dyskretnymi aluzjami socjologicznymi. Mamy tu krytykę racjonalnego społeczeństwa i łatwości, z jaką można nim manipulować, mamy analizę roli wyalienowanej jednostki w tłumie. Ale mówiąc szczerze — wszystko to serwowała już Mrówka Z, a za nią wiele innych animacji.
Odrobinę rozczarowuje też to, co zwykle jest mocną stroną prezentowanych u nas animacji, a mianowicie spolszczenie i dubbing. Niezastąpiony okazuje się "etatowy tłumacz wszystkiego, co rysunkowe" Bartosz Wierzbięta. W Hortonie dano szansę innym, z nieco gorszym skutkiem. O ile bronią się jeszcze dialogi Joanny Kuryłko, o tyle partie narratora, przetłumaczone i czytane przez Rafała Bryndala wypadają nieco sztucznie i szybko zaczynają nużyć. Podobnie dubbing — Polacy są mistrzami w tej dziedzinie, tak więc i Horton trzyma poziom, ale wiele jest w nim kreacji przeciętnych, choćby Michała Żebrowskiego w roli tytułowej. Najlepiej wypada dubbing postaci epizodycznych i drugoplanowych — genialny jest Zbrojewicz w roli Vlada, Kozłowski w roli Mortona, ale głosy postaci pierwszoplanowych nie robią już tak korzystnego wrażenia.
I tak właśnie ma się sprawa z Horton słyszy Ktosia. Kto — jak niżej podpisany — jest fanem animacji, znajdzie tu coś dla siebie i nie wyjdzie zawiedziony. Ale bezdyskusyjnie można polecić ten film jedynie najmłodszym. Starszym fanom z pewnością więcej frajdy sprawi powtórkowy seans Ratatuja, Potworów i spółki, Iniemamocnych, Mrówki Z - tych wszystkich filmów, których autorzy postawili sobie założenie trafienia do widzów w każdym wieku.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze