„Wakacje od życia”, Agnieszka Topornicka
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążka broni się jako zapis doświadczenia i dokument czasów, lecz nie jako powieść. Autorka zapełnia strony aptekarskimi opisami ubrań, domów i ulic, zaś połowa dialogów jest przepychaniem pustki. Doklejony wątek miłosny wywodzi się z romansidła. Otrzymaliśmy coś pomiędzy szczegółowymi notatkami, gotowymi do przerobienia na znakomity reportaż, a wprawką do powieści.
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Nowa, młoda dziewczyna z Polski postanawia zasmakować gorzkich dolarów, porzuca dotychczasowe życie i z walizką w ręce oraz duszą na ramieniu ląduje w Nowym Jorku. Tam czeka na nią już paskudny pokoik, przyjaciółka z problemami oraz dwóch patentowych osłów płci męskiej, wiodących na pokuszenie. Poza tym – niewiele więcej. Pracę trzeba sobie wychodzić, większość atrakcji miejskich pozostaje niedostępna ze względu na cenę, słowem, amerykański sen pozostawia wiele do życzenia. Agnieszka Topornicka, autorka Wakacji od życia naprawdę mieszkała i pracowała w Stanach Zjednoczonych, co rodzi pytanie o obecność wątków autobiograficznych w powieści.
Amerykańskie wczoraj jest naszym dziś. Nowa dławi się sushi i nie może pojąć, jakim zrządzeniem losu nowojorczycy wsuwają surową rybę z jakimś zielskiem, zachwyca ją perspektywa spożycia chińszczyzny z papierowego kubełka, a mamie, z okazji świąt, wysyła parę czarnych dżinsów, czyli odwieczne marzenie rodzicielki. Przepaść pomiędzy Polską a Stanami w połowie lat dziewięćdziesiątych wydawała się nie do zasypania. Kto by pomyślał, że minęły niecałe dwie dekady?
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Mam szczególne kompetencje do oceny tej książki, gdyż również wiodłem żywot szczuropolaczy (określenie Edwarda Redlińskiego, autora pamiętnego Wesołego Nowego Jorku), choć nie w Nowym Jorku tylko w Bostonie. Wedle mojej wiedzy, wszystko się zgadza. Jest obskurny pokoik i meble przyniesione z ulicy, męczący sąsiad, kłopoty związane ze znalezieniem pierwszej pracy, całe worki ciuchów ofiarowywane przez bogatych Amerykanów oraz kluczowy dla nielegalnych emigrantów problem zielonej karty. W połowie lat dziewięćdziesiątych opłata dla fikcyjnego małżonka z prawem stałego pobytu wynosiła, jak pisze Topornicka, pięć tysięcy dolarów. Mnie, w 2004 roku oferowano już dychę za ślub z moją ówczesną dziewczyną, która wylosowała zieloną kartę.
Są tu też, jakże znajome, emigracyjne radości, czyli odkrywanie egzotyki amerykańskiego świata, odurzanie się tanim alkoholem, próby wbicia się do co lepszych klubów i unosząca się nad tym wszystkim aura tymczasowości. Niektórzy robią kurs na pośrednika nieruchomości, inni po prostu szukają lepszej pracy, ale nikt nie wyobraża sobie spędzenia reszty życia w paskudnym pokoju na przedmieściach. Wydaje się nawet, że tytuł książki jest głęboko nietrafiony. Nie są to wakacje od życia, lecz prawdziwe życie.
Wakacje od życia bronią się jako zapis doświadczenia i dokument czasów, lecz nie jako powieść. Obsesyjna szczegółowość Topornickiej zapełnia całe strony aptekarskimi opisami ubrań, domów i ulic, zaś połowa dialogów jest przepychaniem pustki. Doklejony na grandę wątek miłosny wywodzi się z jakiegoś monstrualnego romansidła, gdzie ludzie zakochani na zabój mnożą sztuczne trudności w jakimś niepojętym celu. Otrzymaliśmy coś pomiędzy szczegółowymi notatkami, gotowymi do przerobienia na znakomity reportaż, a wprawką do powieści. Ale, jako dokument czasów – warto przeczytać.
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze