"Złe Małpy", Matt Ruff
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZagadka, szpiegowska historia, wartka akcja, spiski, tajne struktury wewnątrz tajnych struktur, oraz gadżety godne Bonda. Wolta, którą wykonuje autor na ostatnich stronach, powinna być dla większości zaskoczeniem. Książkę z przyjemnością czyta się w tramwaju lub pociągu, akcja pędzi sama, za sprawą gładkiego stylu i dobrych dialogów.
W naszej kulturze na dobre zagościł mit Batmana (lub Zorro), zamaskowanego mściciela, samotnie walczącego ze złem tego świata. W odróżnieniu od najróżniejszych supermanów, Batman nie posiada żadnych, nadludzkich umiejętności, jest po prostu wytrenowany i ma dostęp do najnowszych cudów techniki, za sprawą niemal nieograniczonych środków finansowych. Mit Batmana świadczy o braku zaufania do tradycyjnych struktur chroniących obywateli, do wojska i policji — w wypadku Zorra sprawa idzie jeszcze dalej, gdyż dzielny mistrz szpady rozprawia się także z przedstawicielami lokalnej władzy, żerującej na biednej ludności.
Jednocześnie, mit Batmana w żaden sposób nie przekłada się na praktykę, nie słyszałem by ktokolwiek w prawdziwym życiu przywdziewał maskę, by nocami strzelać do gangsterów i skorumpowanych policjantów. Matt Ruff w Złych małpach próbuje wyobrazić sobie właśnie taką sytuację, tylko podniesioną do kwadratu. Istnieje u niego wszechpotężna organizacja, zainteresowana zwalczaniem zła, to znaczy, likwiduje różnej maści gwałcicieli, morderców i terrorystów, nie zwracając uwagi na pomniejszych łajdaków. Sam fakt łamania prawa ich nie interesuje, liczy się czynienie świata w wyraźny sposób gorszym przez takiego czy innego delikwenta — jeśli przesadzi, może liczyć na wyrok. Tytułowe Złe Małpy to tylko jeden z pionów potężnej struktury Batmanów, odpowiedzialny za fizyczną likwidację, a zasady jego działania obserwujemy oczyma Jane, niegdyś zagubionej narkomanki, wczoraj cyngla Małp, dziś pacjentki w szpitalu psychiatrycznym. Zwariowała czy nie? Może po części mówi prawdę, po części łże? I czy lekarz, pielęgniarki, sanitariusze są tymi, za których w rzeczywistości się podają?
Powieść z nawiązką spełnia kryteria poczytności — zagadka, którą otrzymujemy na pierwszych stronach (Jane kłamie czy nie kłamie) może nie uniosłaby całego tomu, na szczęście, dostajemy znacznie więcej — niemal szpiegowską historię, wartką akcję, spiski, tajne struktury wewnątrz tajnych struktur, oraz gadżety godne Bonda. Podczas lektury trudno nie oczekiwać jakiejś wolty przy zakończeniu, trudno nie próbować jej przewidzieć — wolta, którą wykonuje autor na ostatnich stronach, powinna być dla większości zaskoczeniem.
Takie książki z przyjemnością czyta się w tramwaju lub pociągu, akcja pędzi sama, za sprawą gładkiego stylu i dobrych dialogów, niestety, Złe małpy nie oferują wiele więcej, przypominając raczej szkicownik pełen pomysłów, czekających na skonkretyzowanie. Możliwość totalnej inwigilacji, z której obficie Małpy korzystają należy do najczęściej eksploatowanych motywów w kulturze popularnej, tak samo jak sama organizacja, zajmująca się naprawianiem świata na własny rachunek — wystarczy przypomnieć choćby film Wanted z Angeliną Jolie. Każdemu wolno użyć takich wątków, pisarzowi zacnemu jak Ruff także, szkoda tylko, że nie chce mu się nad nimi pomęczyć: jakim cudem można kogoś podsłuchiwać przez banknot? Jak wywołać zdalnie zawał serca? Wiem od autora że się da, nie dowiaduję się niczego o metodzie, a wcale nie oczekuję zbyt wiele — świat powieści sensacyjnych i fantastycznych może być dowolnie udziwniony, pod warunkiem zachowania spójności i dbania o szczegół. Tu tego wyraźnie zabrakło.
A z drugiej strony… Czy ktoś złościł się, gdy Batman fruwał po mieście na własnym płaszczu? Może więc Matt Ruff ma rację?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze