W naszej kulturze na dobre zagościł mit Batmana (lub Zorro), zamaskowanego mściciela, samotnie walczącego ze złem tego świata. W odróżnieniu od najróżniejszych supermanów, Batman nie posiada żadnych, nadludzkich umiejętności, jest po prostu wytrenowany i ma dostęp do najnowszych cudów techniki, za sprawą niemal nieograniczonych środków finansowych. Mit Batmana świadczy o braku zaufania do tradycyjnych struktur chroniących obywateli, do wojska i policji - w wypadku Zorra sprawa idzie jeszcze dalej, gdyż dzielny mistrz szpady rozprawia się także z przedstawicielami lokalnej władzy, żerującej na biednej ludności.
Powieść z nawiązką spełnia kryteria poczytności - zagadka, którą otrzymujemy na pierwszych stronach (Jane kłamie czy nie kłamie) może nie uniosłaby całego tomu, na szczęście, dostajemy znacznie więcej - niemal szpiegowską historię, wartką akcję, spiski, tajne struktury wewnątrz tajnych struktur, oraz gadżety godne Bonda. Podczas lektury trudno nie oczekiwać jakiejś wolty przy zakończeniu, trudno nie próbować jej przewidzieć - wolta, którą wykonuje autor na ostatnich stronach, powinna być dla większości zaskoczeniem.
Takie książki z przyjemnością czyta się w tramwaju lub pociągu, akcja pędzi sama, za sprawą gładkiego stylu i dobrych dialogów, niestety, Złe małpy nie oferują wiele więcej, przypominając raczej szkicownik pełen pomysłów, czekających na skonkretyzowanie. Możliwość totalnej inwigilacji, z której obficie Małpy korzystają należy do najczęściej eksploatowanych motywów w kulturze popularnej, tak samo jak sama organizacja, zajmująca się naprawianiem świata na własny rachunek - wystarczy przypomnieć choćby film Wanted z Angeliną Jolie. Każdemu wolno użyć takich wątków, pisarzowi zacnemu jak Ruff także, szkoda tylko, że nie chce mu się nad nimi pomęczyć: jakim cudem można kogoś podsłuchiwać przez banknot? Jak wywołać zdalnie zawał serca? Wiem od autora że się da, nie dowiaduję się niczego o metodzie, a wcale nie oczekuję zbyt wiele - świat powieści sensacyjnych i fantastycznych może być dowolnie udziwniony, pod warunkiem zachowania spójności i dbania o szczegół. Tu tego wyraźnie zabrakło.
A z drugiej strony… Czy ktoś złościł się, gdy Batman fruwał po mieście na własnym płaszczu? Może więc Matt Ruff ma rację?