"Mumia: Grobowiec Cesarza Smoka", Rob Cohen
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFilm wskrzesił zaniedbywanego w ostatnich latach ducha klasycznego kina przygodowego a la "Indiana Jones". Całość jest silnie stylizowana na lata 50. Mamy nastrój szalonej baśni dla dorosłych, potężny zastrzyk humoru i autoironii, zapierające dech w piersiach zdjęcia Himalajów, imponujące efekty specjalne, wielkie widowisko, od którego trudno się oderwać. Zwolennicy sztuk walki dostaną świetnie sfotografowane pojedynki, fani komputerowej animacji niezwykłą scenę bitwy.
Jedno z przyjemniejszych zaskoczeń tych wakacji. Kiedy po tytule filmu wyrastają kolejne cyfry, kiedy mamy do czynienia z trzecimi, czwartymi itd. częściami hollywoodzkich superprodukcji, zwykle po projekcji pozostaje złość i świadomość straconego czasu. Ale nie tym razem. Twórcy całego cyklu wyraźnie złapali drugi oddech, wzbogacili mumię o nowe elementy, całość opowiedzieli z dalece większym niż do tej pory dystansem. W efekcie można się trzeciej mumii czepiać, można wymieniać licznie pojawiające się w niej bzdury i nieprawdopodobieństwa, ale jednemu trudno zaprzeczyć — naprawdę świetnie się to ogląda.
Bohaterowie poprzednich części Rick i Evelyn O'Connell prowadzą spokojne, ustatkowane życie — ona wydaje książki, on dogląda posiadłości. Szybko dopada ich jednak nuda, stąd z radością przyjmują pozornie małe i niegroźne zlecenie mają dostarczyć starożytny artefakt do Chin. Jednocześnie ich syn Alex dokonuje niezwykłego odkrycia — odnajduje legendarną Terakotową Armię i posąg jej przywódcy - mitycznego Cesarza Smoka. Alex i Rick zostają oszukani — tak posąg, jak i przywracający mu życie artefakt przechwytuje szalony generał Yang. Kiedy Yang doprowadzi Cesarza do znajdującego się w wysokich Himalajach źródła wiecznego życia, ten ostatni zyska nieśmiertelność i tym samym prawo do wskrzeszenia glinianej armii, która zniszczy świat. Aby temu zapobiec, dwa pokolenia O'Connellów łączą siły i wyruszają w Himalaje.
Oczywiście — mamy do czynienia z najzwyklejszym, pozbawionym większych ambicji kinem rozrywkowym. Ale też niczego innego nie oczekuje widz wybierający się na film pod tytułem Mumia 3: Grobowiec Cesarza Smoka. Twórcom trzeba oddać sprawiedliwość — wykonali kilka śmiałych, ale trafionych ruchów. Przede wszystkim oderwali Mumię od jej egipskiego rodowodu, zerwali z niej kilometry zbutwiałego bandaża i przenieśli całą akcję na wschód. Można sarkać, że to mumia jedynie z nazwy, trudno też wybronić mocno naciągany pomysł, że słynna terakotowa armia to w istocie armia mumii. Pomimo tego zmiana scenerii, a co za tym idzie całego mityczno-mitologicznego sztafażu wniosła mnóstwo świeżości. Oczywiście jak zawsze w tego typu kinie dokonano skandalicznego wręcz miksu wschodnich tradycji - mit terakotowej armii miesza się z tutaj z opowieściami o Yeti, całość ubarwia pojawienie się ninja itd. Ale i to wszystko się broni. Głównie za sprawą kolejnego zastosowanego tutaj zabiegu.
A jest nim wskrzeszenie zaniedbywanego w ostatnich latach ducha klasycznego kina przygodowego. Takiego a la Indiana Jones. Mamy więc nastrój szalonej baśni dla dorosłych, w której wszystko jest możliwe, o ile wyniknie z tego przygoda. Całość jest silnie stylizowana na lata 50., w tym umownym i nieco komiksowym duchu pokazani są bohaterowie. A kropką nad "i", która ratuje cały film, jest potężny zastrzyk humoru i autoironii. Rob Cohen kręci kino przygodowe w starym stylu, ale jednocześnie ciepło i serdecznie parodiuje sam gatunek. Nawet w usta bohaterów raz po raz wkładane są komentarze, które podkreślają mocno umowny charakter całej opowieści. Nie zapomniano na szczęście o tym, co daje życie tego typu narracji — wszystko jest uroczo, anachronicznie naiwne. Co w połączeniu z naprawdę imponującymi efektami specjalnymi daje efekt wielkiego widowiska, od którego trudno się oderwać.
Dalej wszystko idzie już według ogólnie znanego klucza "dla każdego coś miłego". Zwolennicy sztuk walki dostaną świetnie sfotografowane pojedynki, fani komputerowej animacji niezwykle efektowną scenę bitwy wskrzeszonej terakotowej armii z legionem duchów-kościotrupów. Ci, którzy lubią podróże palcem po mapie, zobaczą zapierające dech w piersiach zdjęcia wysokich Himalajów; tym, którzy cenią lata 50., zaserwowany zostanie bohater w zakurzonym prochowcu, który śmiertelne zagrożenie zawsze kwituje cynicznym żartem. I tak dalej.
Głupio, żeby poważny recenzent komplementował coś, co zatytułowane jest Mumia 3: Grobowiec Cesarza Smoka. Ale kino powinno się oceniać w kontekście gatunku, który reprezentuje. I w tym świetle nowa Mumia to dzieło smakowite, dynamiczne, kolorowe, zabawne, i co najważniejsze — skutecznie omijające jakąkolwiek nudę. Gdyby nie absurdalnie kiczowata scena rodzinnego pojednania i (nie mogę nic zdradzić) utrzymane w podobnym duchu ostatnie sceny filmu, dałbym i cztery gwiazdki. Chociaż i tu trzeba przyznać: te wyraźnie narzucone przez producentów sceny są króciutkie i w żadnym wypadku nie wstrzymują wściekłej dynamiki zdarzeń.
Kiedy wychodziłem z kina, ktoś koło mnie opowiadał przez komórkę: "no wiesz, głupie to, że aż głowa boli, ale i ubaw jest po same pachy". Nic dodać, nic ująć — taka właśnie jest nowa Mumia. O dziwo polecam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze