„Czas zatrzymuje się dla umarłych”, Andrzej Wydrzyński
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNaród od zawsze pasjami uwielbiał kryminał milicyjny jako przystępną, wysokoenergetyczną rozrywkę. Walorem książki jest sama intryga, od mocnego punktu wyjścia pędząca na łeb na szyję, nieustannie skręcając w nieoczekiwanych kierunkach, skomponowana zgodnie z zasadą, że każdy ma coś na sumieniu, zwłaszcza jeśli wygląda na niewinnego. Książka odbija się od prozy kryminalnej pisanej dzisiaj. A tytuł pozostaje frapującą zagadką.
Na naszych oczach spełnia się czarny sen Stanisława Barańczaka – fala retro przynosi wznowienia kryminałów milicyjnych, z których ten nabijał się w Książkach najgorszych (fakt ten dokonuje się w cieniu przemijania samego Barańczaka). Po Helenie Sekule doczekaliśmy się innego nestora tego egzotycznego podgatunku, czyli Andrzeja Wydrzyńskiego. Jego Czas zatrzymuje się dla umarłych wydano pierwotnie w końcówce lat sześćdziesiątych, następnie nakręcono z Ryszardem Filipskim w roli głównej. Tu miła niespodzianka – film dołączono do książki, czyli właściwie nie trzeba już czytać.
Powieść zaczyna się jak ponury thriller w stylu zachodnim i aż człowiek się za głowę łapie, jakim cudem cenzor puścił takie otwarcie: kasjer Ząbek ponosi śmierć na miarę swojego zawodu, zatrzaśnięty w sejfie kona z braku powietrza. Wcześniej zdołał wydrapać pierwsze trzy litery nazwiska człowieka, który tak go urządził. Wydawałoby się, że gliniarz w Polsce Ludowej może tropić co najwyżej przemytników tekstyliów albo spekulantów. Tymczasem kapitan Paweł Wójcik urodził się do tej sprawy, rzuca się na nią z werwą starego wilka, co już niejednego Hannibala Lectera przyskrzynił. Tylko kto mógł takiego Ząbka uśmiercić? Wedle zgodnych opinii kolegów z pracy oraz cichej kochanki, facet ten był nudny jak Gomułka, za którego czasów dzieje się akcja, nie miał też wrogów, a najlepiej wychodziło mu nie odzywanie się.
Milczący Ząbek okazuje się człowiekiem pełnym tajemnic: bez większych kłopotów utrzymywał kochankę, jego kontakty zahaczały o enigmatyczną siatkę szpiegowską i nawet jego nazwisko, w którymś momencie wydaje się wątpliwe. Czy to możliwe, że był kimś zupełnie innym i od wielu lat grał w skomplikowaną grę? Pytanie, wyprowadzone raczej z filmów o Bondzie znajduje odpowiedź w realiach Polski Ludowej, a i samemu Wójcikowi szczęśliwie bliżej do porucznika Borewicza czy gliniarzy z filmów amerykańskich, niż do Żbika z przyległościami.
Kryminał milicyjny od początku dzielił Polaków – naród uwielbiał go pasjami jako przystępną, wysokoenergetyczną rozrywkę, krytyka natomiast wyklinała od najgorszych i klęła na durnych czytelników, stroniących jakoś od prozy Kawalca z Putramentem. Czas zatrzymuje się dla umarłych ujawnia zalety i słabości konwencji. Oczywistym minusem jest wizja milicjanta jako osoby bezwzględnie oddanej służbie społeczeństwu – taki Wójcik w życiu przecież nie słyszał, by kogoś spałowali za poglądy. Wydrzyński, w odróżnieniu do Tyrmanda (krytycznie nastawionego do systemu) próbuje nie przesadzić z opisem realiów, zostawiając je w domyśle, jakby miał świadomość, że czytelnik ma ich po dziurki w nosie.
Walorem okazuje się sama intryga, od mocnego punktu wyjścia pędząca na łeb na szyję, nieustannie skręcając w nieoczekiwanych kierunkach, skomponowana zgodnie z zasadą, że każdy ma coś na sumieniu, zwłaszcza jeśli wygląda na niewinnego. Wójcik syntetyzuje dwie najważniejsze narodowe tradycje. W uczuciowości, pewnym idealizmie ujawnia się rys romantyczny, z kolei jego służba na rzecz społeczeństwa ma wiele z pozytywistycznej orki na ugorze. Żeby złapać mordercę gotów jest stosować brzydkie fortele, igrać z życiem podejrzanego, a także działać za plecami swych przełożonych, dołączając do wielkiego klubu "Gliniarzy Na Tropie Spraw, Które Im Odebrano". Zacne to towarzystwo, książka też zacnie odbija się od prozy kryminalnej pisanej dzisiaj i tylko jedno nie jest zacne zupełnie – sam tytuł powieści.
Jego sens pozostaje frapującą zagadką dla lingwistów i detektywów literackich.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze