„Miedza”, Andrzej Muszyński
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuStyl momentami jest nazbyt chaotyczny, jakby autor usiłował pokazać za dużo i pogubił się w gąszczu słów, skądinąd pięknie posklecanych. Niektórych fragmentów nie sposób zrozumieć, inne teksty rokują na więcej, pewne pomysły – jak amfetaminowa wolta w „Mące” - wydają się nazbyt fantazyjne. Ale ten zbiorek zasługuje na uwagę, mimo przeszarżowania.
Wyobraźcie sobie faceta siedzącego na ławce. Facet jest stary i cienko przędzie, ale to żaden pijaczyna – zachował surowy, wiejski rys elegancji. Garniutur, który nosi, zapewne jest okropny, ale na pewno ma czyste buty. Siedzi jak na tronie, z drzewa nad głową zwisają mirabelki. Gość pali papierosa bez filtra, nawet na was nie spojrzy i tylko gapi się w las. Jeśli spróbujecie usiąść na ławce, ofuknie was bez pardonu. To jego ławka, on tu siedzi, więc precz. Zaraz złagodnieje i zacznie się rozmowa. Prostym językiem, na oddechu z czerniejących, słabych już płuc opowie jakąś historię. Obsępi z papierosa. I znów zacznie mówić. Zasłuchacie się w tych opowieściach. Gwarantuję.
Od takiego właśnie obrazka – starca na ławce – zaczyna się „Miedza”, debiutancki tom opowiadań Andrzeja Muszyńskiego. Właściwie nie mam ochoty pisać tej recenzji – najchętniej popędziłbym na wieś, do Muszyńskiego i napił się z nim wódki. To jednak się nie zdarzy. Po co jednak pisać, skoro mogę wrócić do tych opowieści – mocnych, prawdziwie męskich, rwanych jak pijacka gadka, wyrażonych w doskonale oddanym (nauczonym) chłopskim języku.
Posłuchałbym raz jeszcze o świętym, włóczącym się po okolicy. Podobno, przywracał zdrowie, utonął a jednak nie umarł. Warto na niego czekać, no to czekają, bo co innego tutaj do roboty? Chcę usłyszeć jeszcze raz historię chłopaka zakochanego w piłce nożnej, egoistycznego głupca o niesłychanych ambicjach. Wydawało się, biedaczynie, że podbije cały świat i będzie jak Maradona. Z perspektywy wsi nie wiedział jak wielu zdolnych brzdąców podziela to marzenie, dysponując zapleczem oferowanym przez miasto. Teraz pewno umarł albo siedzi w jakiejś dziurze i pije. Opowiedzcie mi proszę o tym hardym chłopie, co postawił sobie ławkę i nie chciał z niej zejść, nawet jak drogę budowali. Zwyciężył z całym światem, ławka stoi, beton popłynął gdzie indziej. Zobaczcie! Ciągle tam siedzi. A tam o, w tamtej chacie biedak pokochał obłąkaną. Niestety, umarła. Basia jej było.
Chcę słuchać, gdyż ten świat niedługo przepadnie. Nie zmiotły go Austriacy, hitlerowcy i Ruskie. Dadzą mu radę dotacje z Unii, telefony komórkowe i przenośne odtwarzacze muzyki, dzięki którym nikt już nie usłyszy, jak pijane chłopy leją się po pyskach. Niedługo wszystkie jabłka w sadzie będą takie same, pozarastają magiczne przejścia w lasach, starzec z ławki umrze i ławkę rozbiorą, nawet diabły z piekła pod wioską pójdą, przepędzone przez porządek nowoczesności.
Takie sentymenty i takie tęsknoty wywołuje proza Andrzeja Muszyńskiego. Muszyński jest prawdziwym pisarzem. Skąd to wiem? Potrafi mnie okłamać. Przecież tak naprawdę świat, który opisuje, jest okropny, zapełniony brutalnym żywiołem ludzkim, bezlitosny, przepełniony cierpieniem. Nie chciałbym żyć tam ani minuty. A jednak, dałem się zaczarować.
Otrząsnąwszy się z tego uroku (książka jest dość krótka), chętnie wskażę niedociągnięcia. Styl momentami jest nazbyt chaotyczny, jakby autor usiłował pokazać za dużo i pogubił się w gąszczu słów, skądinąd pięknie posklecanych. Niektórych fragmentów nie sposób zrozumieć, inne teksty rokują na więcej, pewne pomysły – jak amfetaminowa wolta w „Mące” - wydają się nazbyt fantazyjne. Ale ten zbiorek zasługuje na uwagę, mimo przeszarżowania. Książka jak litr wódki, trudno czasem złapać ostrość.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze