„Świadek”, Lars Kepler
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuCzytając bez przyjemności współczesne powieści sensacyjne i kryminalne odkryłem zupełnie nowy gatunek literacki – książkę scenariuszową. „Świadek” zapowiada interesujące wątki lecz nie potrafi ich dokończyć. Najbardziej żal porzucenia pomysłu wyjściowego
Czytając bez przyjemności współczesne powieści sensacyjne i kryminalne odkryłem zupełnie nowy gatunek literacki – książkę scenariuszową. Na pewno spotkaliście się z czymś podobnym. Książka scenariuszowa powstaje wówczas, gdy autor (w tym wypadku para, skrywająca się pod pseudonimem Lars Kepler) najbardziej na świecie pragnie robić filmy, lecz nikt mu na to nie pozwala. Wówczas, popełnia powieść będącą wyrazem tęsknoty ekranowej. Dialogi pozostają stylizowane na tzw. „onelinery”, narracja redukuje się do funkcji popychacza akcji ku przodowi, czyli tak zwanych didaskaliów. Nawet opisy postaci są tak skrótowe, jak tylko to możliwe. Dwa, może trzy słowa jakby skreślone na karteluszku przeznaczonym dla faceta od castingu.
W wypadku „Świadka” możemy liczyć na ekranizację. Pierwsza powieść Larsa Keplera doczekała się wersji filmowej. Doprawdy, trudno mi zrozumieć dlaczego do tego doszło, gdyż całą serię poświęconą komisarzowi Joonie Linnie (tak, tak, jest z Finlandii) uważam za jedną z najsłabszych w całym tym skandynawskim bałaganie kryminalnym. Jakby środki, mające za zadanie pozyskać czytelnika, obróciły się przeciwko twórcom. Akcja jest tak wartka, że aż nuży, zagadka przez chwilę uwodzi, by cisnąć czytelnika w odmęty zniechęcenia, no i wreszcie sam Joona pozostaje wiele do życzenia.
Zaczyna się całkiem, całkiem obiecująco. W ośrodku dla trudnej młodzieży płci żeńskiej zostaje popełnione podwójne morderstwo. Ginie pielęgniarka i jedna z pensjonariuszek. Druga, Vicky – przepada. Zdaniem Joony – tu zdegenerowanego przez okoliczności do roli bezsilnego obserwatora – właśnie ona popełniła zbrodnię. Vicky przejawia osobliwą słoność do cięcia ludzi po twarzach czym popadnie, ale czy byłaby zdolna do morderstwa? Do porwania na pewno. Zabiera ze sobą pewnego czterolatka i przepada jak kamień w wodę. To ostatnie, jak się okaże, jest czymś więcej, niż tylko metaforą. Osobna uwaga należy się Florze, czterdziestoletniej kobiecie, dorabiającej sobie urządzaniem seansów spirytystycznych. Flora, oczywiście, jest oszustką, wykorzystującą poczucie winy i strach ludzi przed śmiercią. Gdy objawia się jej najprawdziwszy duch, musi zbierać szczękę z podłogi. Dzwoni na policję. Tylko kto jej uwierzy?
Rozwiązanie zagadki przynosi rozczarowanie, podobnie jak wytłumaczenie zdolności parapsychicznych Flory. Prawdziwy kłopot stanowi sam Joona, facet nudny jak nauka fińskiego, u którego nieznośna prawość miesza się z odrobiną smutku i źle rozumianej sprośności. Po prostu, jest w nim coś odrzucającego. Co dokładnie? Nie potrafię wskazać. Ale, w toku lektury nabierałem ochoty, aby mu się nie udało. Niech Vicky umknie z tym chłopcem a Joona wyleci z policji, niech straci powodzenie u kobiet i zapije się gdzieś w jakiejś norze, rozumiejąc, że taki właśnie koniec przystoi wszystkim nieudanym policjantom.
„Świadek” zapowiada interesujące wątki – jak ten poświęcony zastępczej matce, która utraciła przybraną córkę – lecz nie potrafi ich dokończyć. Najbardziej żal porzucenia pomysłu wyjściowego. Joona uczestniczy w śledztwie na własne życzenie, nie posiada żadnych uprawnień, może tylko obserwować. W końcu, prawem konwencji włącza się do akcji. Mnie podobałoby się coś przeciwnego: całkowicie bierny detektyw przyglądający się postępowaniu, które rozwiązuje się samo, bez jego udziału.
Czy to ma sens? Może detektywi są nam już niepotrzebni?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze