"Kochanice króla", Justin Chadwick
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFilm oparty na powieści Philippy Gregory próbuje znaną historię opowiedzieć z zupełnie nowej perspektywy. Przy realizacji Kochanic zatrudniono cały sztab znakomitości. Chociaż Kochanice nie są obrazem wybitnym, są z pewnością filmem bardzo dobrym. To przykład perfekcyjnej filmowej roboty - cieszą przepiękne zdjęcia, kapitalne kostiumy i (w dużej mierze autentyczne) wnętrza.
Gdyby Henryk VIII (i w ogóle Tudorowie) mieli śladowe pojęcie o tym, jaki ich obraz utrwali historia, z pewnością zachowywaliby się zupełnie inaczej. Ze szkodą dla potomnych. Ominęłyby nas wtedy wyśmienite książki, filmy, ostatnio także seriale.
Oparte na powieści Philippy Gregory Kochanice króla próbują wszystkim znaną historię opowiedzieć z zupełnie nowej perspektywy. Dotąd potworem i sprawcą całego zła zawsze był Henryk VIII. W Kochanicach spotykamy się z zupełnie nowym obrazem Anny Boleyn — to ona będzie tutaj czarnym charakterem bezwzględnie manipulującym ludźmi (także najbliższymi) dla osiągnięcia swoich celów. Nowością jest także wątek młodszej siostry Anny — Marii Boleyn. To Maria była pierwszą kochanką króla, to ona dała mu pierwszego potomka płci męskiej — tyle faktów historycznych. Reszta jest sprytnie skleconą fikcją. A że wszyscy tak naprawdę doskonale znają losy Henryka i Anny Boleyn (jeśli nie z lekcji historii, to z emitowanego przez HBO serialu Tudorowie), nie ma większego sensu streszczanie fabuły. Koncentruje się ona na relacji obu sióstr i — jak zawsze, kiedy chodzi o Tudorów — na sieci intryg, kłamstw i zależności będących treścią dworskiego życia.
Drogi czytelniku, zdradzę ci recenzencką tajemnicę. Niezależnie od tego, której gazety (czy portalu) jesteś czytelnikiem, musisz wiedzieć — większość czytanych przez ciebie recenzji jest (niejako programowo) przesadzona. In plus lub in minus, ale jednak. Po prostu łatwiej napisać tekst o wyrazistym przekazie. Ofiarą tej zasady są często filmy dobre, ale nie wybitne. Przylepia im się łatkę "obrazu straconej szansy". I tak będzie z Kochanicami króla. Zdaniem niżej podpisanego — niesłusznie.
Przy realizacji Kochanic zatrudniono cały sztab znakomitości. Autorem adaptowanego scenariusza był Peter Morgan (Królowa, Ostatni król Szkocji). Twórcy kostiumów i scenografii to wielokrotni zdobywcy Oscarów (Sandy Powell, Matthew Gray). W głównych rolach najgorętsze obecnie nazwiska Hollywood — Natalie Portman, Scarlett Johansson, Eric Bana. Przy takim nakładzie wysiłków, przy tematyce obejmującej dworskie gry, podstępy i manipulacje powstawały już filmy wybitne, mające stałe miejsce w historii kina. Dość wspomnieć Niebezpieczne związki lub Amadeusza. Tak wysoko Kochanice króla nie sięgają, ba, nawet nie zbliżają się do tego poziomu. To z kolei było powodem całej serii chłodnych recenzji w zagranicznej prasie. Jak już wspomniałem — moim zdaniem niesłusznie.
Bo chociaż Kochanice nie są obrazem wybitnym, są z pewnością filmem bardzo dobrym. To przykład perfekcyjnej filmowej roboty — cieszą przepiękne zdjęcia, kapitalne kostiumy i (w dużej mierze autentyczne) wnętrza. Nie sposób nie dostrzec kunsztu Morgana — naprawdę niełatwo w emocjonujący sposób opowiadać historie, których zakończenie jest wszystkim doskonale znane. Morganowi się to udało. No i aktorstwo. Owszem, Kochanice to dobry przykład, żeby ponarzekać, że nie są to już czasy, kiedy Hollywood promowało mistrzów takich jak De Niro czy Al Pacino. Nie zmienia to faktu, że jest na co popatrzeć. Kapitalna jest Natalie Portman — obdarzona anielską urodą aktorka grała już różne, niekiedy dwuznaczne role, ale zawsze kreowane przez nią postacie były w gruncie rzeczy niewinne i dobre. Anna Boleyn w wykonaniu Portman to nieomalże wcielenie zła — podła, wyrachowana i bezwzględna. Ten aktorski egzamin Portman zdała na piątkę, widać, że dobrze czuje się także w skórze "złej". Nie miała takiej szansy Johansson (gra zgodnie z warunkami, czyli grymasem wiecznie zdziwionej, naiwnej gąski), ale z pewnością jest to rola dobrze obsadzona. No i Eric Bana — zachwycał już w Chopperze; kolejnymi kreacjami udowodnił, że ma zamierającą w Hollywood, a charakteryzującą wspomnianych starych mistrzów umiejętność całkowitej przemiany.
I można się rozwodzić nad wadami i zaletami Kochanic jeszcze długo. Można, ale nie ma to większego sensu. Prawda jest prosta — pomimo wszystkich wad, wyśmienicie się to ogląda. I tyle.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze